Pan wprowadził Adama w głęboki sen, czyli o tym, jak zostałem księdzem.

Tytuł to wcale nie żart. Wczoraj właściwie dopiero jakoś mi się to unaoczniło, w kontekście czytań mszalnych, które zbiegły się jednocześnie z moją siedemnastą rocznicą święceń kapłańskich.  Tak jak wczoraj moim Parafianom, tak dziś Wam, chcę troszkę o tym opowiedzieć.

Jest rok 1997. Matura, czas określenia się w życiu. Gdzieś tam się już od jakiegoś czasu pojawiał myśl, ze może kapłaństwo. Ale dużo było tez innych pomysłów. Nadszedł kwiecień. Zmarł tragicznie mój tata. Rozsypka, wiedza uleciała, bunt. Nie będę pisał matury. Dziś już wiem, że wtedy się czułem trochę jak Żydzi pod Synajem, trochę jak owce niemające pasterza. Jednak moja wspaniała wychowawczyni jak i również mądre koleżanki z klasy nie dość, że mnie motywowały słowem, to i też przepytywały, tłumaczyły, dopingowały. Ciekawe zdarzenie miało miejsce podczas matury. Ostatni egzamin, język francuski. Tak jakby jutro. Więc dziś wieczorem zaczynam się uczyć, powtarzać. Przerobiłem pobieżnie 1 zestaw zadań. Następnego dnia jestem sporo przed czasem pod salą egzaminacyjną. Wtem otwierają się drzwi, Pani profesor od francuza mówi, jak chcesz, to możemy zacząć wcześniej, będziesz mógł wcześniej do domu wrócić. Wszedłem. Nic nie maiłem przecież do stracenia. Chciałem mieć za sobą kompromitację, lufę z języka. Losuję zestaw, siadam do ławki, otwieram kopertę… Nie wierzę! Dokładnie ten sam zestaw, który poprzedniego wieczora miałem w ręku i coś tam poczytałem z niego! Czyż nie było to doświadczenie bycia własnością pana, który sam troszczy się o wszystko?

Matura zdana rozdział zamknięty. Ale dalej rozbicie – co robić. ? Krótko po maturze, mój kolega i sąsiad zarazem, otrzymał wezwanie do jednostki po „bilet” do wojska. Decyzja – jadę z nim. Ochotnik miał prawo wyboru jednostki. Pomyślałem – we 2 będzie raźniej. W dniu, w którym mieliśmy jechać – zaspałem. Nici z wojska.

Parę dni później spotkanie z moim katechetą. Odwiedził nasz dom ze słowem otuchy dla nas, po śmierci taty. Zaproponował wyjazd następnego dnia do Elbląga. Odwiedziliśmy seminarium, bo pracował tam jego kolega, późniejszy mój moderator oraz profesor a na koniec jeszcze kaznodzieja prymicyjny. Kilka rozmów z paroma klerykami, i po godzinie pisałem podanie o przyjęcie do WSD. Dziś mija od tych wydarzeń 23 lata. Różnie bywało przez ten czas. Ale z każdym rokiem widzę bardziej ostro, to, o czym pisze Paweł Apostoł: (że jeśli) zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, to tym bardziej, będąc już pojednanymi, dostąpimy zbawienia przez Jego życie. Teraz właściwie pozostaje tylko jedno: nie dać się zjudaszyć. Zwłaszcza, że jest jakaś mądrość w powiedzonku naszym kapłańskim: przez pierwsze 5 lat, ksiądz jeździ na diable; kolejne 5 diabeł jeździ na księdzu, a potem to już się jakoś dogadują. Jak to wygląda w moim przypadku, to już niech się wypowiedzą ci, którzy mają ze mną relację.


Discover more from Verum Elevans Hominem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Biblia, Dzieje, Słowa o Słowie, Słowo, Variae, Życie Duchowe i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Pan wprowadził Adama w głęboki sen, czyli o tym, jak zostałem księdzem.

  1. Ewa P. pisze:

    Nic bowiem nie pociąga innych do wiary w Najwyższego jak kontakt z autentycznym Kapłanem. Pochyla się On nad drugim człowiekiem ,wysłuchuje problemów, poszukuje ich rozwiązania, wskazuje drogę tym zatrzymanym na zakręcie życia.
    Na kolejne lata niech Księdzu przybywa sił,wytrwałości w tych trudnych czasach.

Zostaw komentarz