Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: spostrzeżenia i refleksje z czasów zarazy

Przypuszczam, że wszyscy już mamy po dziurki w nosie wszelkich utrudnień wynikających z pandemii koronawirusa. Od pracy, szkoły i zakupów począwszy, przez rekreację i na potrzebach duchowych kończąc – we wszystkich tych obszarach doskwiera nam cała masa restrykcji, mających na celu zminimalizować tak zwaną „transmisję poziomą” wirusa. Sam temat koronawirusa wywołuje skraje teorie i związane z nimi emocje, co samo w sobie może być tematem na kilkanaście wpisów blogowych. Nie mam zamiaru jednak tego robić, bo nie są to moje kompetencje, a ludzką ciekawość, skłonność do dreszczyku emocji wolę realizować w kuluarach, z dala od wirtualnego areopagu rozmaitości poglądów i przekonań. Ten wpis chcę poświęcić nie tyle pandemii, co pewnym praktykom, które mnie po prostu smucą. Nie wiem, może po prostu czegoś nie rozumiem, źle to interpretuję. Rad będę, ktoś z Was, Szanowni Czytelnicy ewentualnie mi rozjaśni, w czym tkwi mój błąd.

Chodzi mi o praktyki podejmowane przez moich kolegów w stanie kapłańskim. Praktyki polegające na przykład na tym, że wybierają się wraz z Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie ulicami miast, wsi i innych obszarów z błogosławieństwem; że mimo wyraźnej prośby naszych wyższych przełożonych, dokonują poświęcenia pokarmów, i tym podobne, inne przedsięwzięcia duszpasterskie.

Parę dni temu rozmawiałem telefonicznie ze znajomą, która mi zwróciła uwagę na problem, który od tamtego czasu jest także tym moim problemem, który chcę tu poruszyć.

W wielu krajach świata, gdzie panuje epidemia, nawołuje się obywateli, pod sankcjami wysokich kar, z rozstrzelaniem włącznie, by zostali w domu, by ograniczali się do naprawdę niezbędnego minimum. Wielu ludzi w związku z tym żyje w gigantycznym napięciu psychicznym, emocjonalnym. Ot, choćby rodzice najmłodszych dzieci – jak oni, biedni, cierpią teraz, nie mogąc pójść z dziećmi na plac zabaw, na świeże powietrze! Poza tym, trzeba brać sobie też do serca fakt, że odpowiedzialni ludzie starają się podejmować wysiłki potrzebne do powrotu do zwyczajności. Słuchają zaleceń władz i służb w tym celu właśnie. I teraz nagle słyszą, że gdzieś tam na drugim końcu miasta ksiądz święconkę robi, czy błogosławi lud Sanctissimum. Ludzie doznają w tym momencie rozdarcia. Rodzi się w nich rozdwojenie, smutek, żal i obawa, że np. jak moja znajoma – podejmie trud 30 minut drogi, ryzykując nieprzyjemności, by przez minutę uczestniczyć w poświeceniu. Ona rozumie, że święconka to nie sakrament, że nie to jest centrum Świąt Paschalnych. Wielu jednak tego nie rozumie lub trudno do nich dotrzeć z wytłumaczeniem im tego. Czują się pominięci, zawiedzeni, potraktowani niesprawiedliwie. Dziś mamy wiele przypadków ludzi, którzy nie radzą sobie psychicznie z sytuacjami stresującymi, zwłaszcza, że ekspozycja na stres jest mocno rozciągnięta w czasie. Takie działania, w których czują się duchowo pominięci mogą ich wprowadzać w totalną rozsypkę emocjonalno-psychiczną, która szerokim klinem będzie wbijać się w i tak już zaognioną sytuację w ich rodzinach, wspólnotach, etc.

Czyż nie jest tak, że jako duchowni, powinniśmy być znakiem jedności? Wielu z nas się często powołuje na Miłość, jednocześnie pomijając jedność. Wszak Jezus modlił się właśnie o nią w Ogrójcu, od tego zaczęła się Jego Pasja – ut unum sint! By byli jedno! Byśmy byli jedno! Jeśli jedność gdziekolwiek będzie zachwiana, jakikolwiek dom wewnętrznie będzie z sobą skłócony – nie ostanie się!

Ktoś mi zarzuci może, że zazdroszczę, albo, że usprawiedliwiam siebie, że nie stać mnie na taki „gest” w mojej parafii. Cóż – jego sprawa, jego sąd. Dla mnie ten czas epidemii jest bardzo wychowawczy. Wychowuje mnie do pokory a tym także do posłuszeństwa – Kościołowi, co przysięgałem przed laty, a z czym, jak się nie raz okazywało miewałem i miewam pewnego rodzaju trudności, a co dzięki Bogu, w obecnej sytuacji zaczyna owocować głębszą refleksją. Także i posłuszeństwo rządzącym, jako wyraz współpracy jest wg mnie i dla mnie wychowawcze. I to w wielu aspektach. Tu ograniczę się do jednego – do faktu, iż współpraca obywateli z rządem jej jakość, jest pewnego rodzaju papierkiem lakmusowym badającym po obu stronach dojrzałość postaw ogólnie obywatelskich, jak i też tych szczególnych, jak odpowiedzialność za życie, troska o bezpieczeństwo wzajemne, nie wspominając o zdyscyplinowaniu i znowuż – jedności właśnie! Uważam, że powinnością duchownych jest także w tej kwestii dawać dobry przykład wiernym, uspokajać, tłumaczyć, być z nimi i towarzyszyć im w trudnej doli.

Jesteśmy według mnie w samym jakby centrum „roku szkolnego” w szkole Pana Boga i obecna sytuacja pokazuje jak „kartkówka” czy test, nasze braki w podstawach edukacji w szkole Jezusa Chrystusa, Jego Ewangelii, a to, o czym piszę w tym felietonie jest jedną z odsłon tych braków.

Stan pandemii nadal nam towarzyszy. Nie wiemy jakie kształty i rozmiary w najbliższym czasie to wszystko przyoblecze. Wiemy natomiast, doświadczywszy wydarzeń liturgiczno-duchowych z czasu Triduum Paschalnego, mając przed oczyma Zwycięski ale też zarazem okupiony najwyższą ceną Krzyż Jezusa Chrystusa, że chrześcijaństwo nie ma nic wspólnego z lukrowanym barankiem cukrowym, czy inną tradycyjną ozdobą świąteczną. To wszystko to naleciałości rozmywające istotę świętowania, wprowadzające w mentalność przekaz obowiązywanie nurtu tak zwanego „pluszowego chrześcijaństwa”, jak to nazywał śp. Ks. Jan Kaczkowski. Chrześcijaństwa bez ofiary, wyrzeczenia, poświęcenia, poszczenia – nie tylko żołądkiem, ale też duszą oraz rozumem.

Wiemy także, w związku z powyższym, że pierwszą, podstawową powinnością każdego ochrzczonego jest ewangelizowanie – siebie oraz innych. Ewangelizowanie, czyli umiejscawianie siebie, bliźniego i całego świata, bieżących wydarzeń także – w kontekście historii zbawienia i w relacji do Jej Autora – Trójjedynego Boga. Ewangelizacji postaram się w najbliższym czasie poświęcić kilka akapitów.

Zamiast więc dawać w kosmate łapska demona amunicję, by rozwalał to co Boże w istocie, bądź w zamyśle, wszyscy – duchowni i świeccy, bierzmy na warsztat naszych rozmyślań i planów temat jedności, o którą dla nas zanosił modlitwy od Ogrójca aż po krzyż Zmartwychwstały Chrystus Pan!


Discover more from Verum Elevans Hominem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Ten wpis został opublikowany w kategorii behawioryzm, Dzieje, Formacja Sumienia, Variae, Życie Duchowe i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: spostrzeżenia i refleksje z czasów zarazy

  1. Nie znam się, ale może pandemia i kwarantanna to dobra okazja, żeby przekonać, że są cenniejsze wartości niż pluszowość. Choć nienamacalne.

    • Ks. Marek pisze:

      Zgadzam się! Tak banalnie napiszę – skończyło się ciamciaramciam, a wchodzimy na wyższy poziom, „W Duchu i Prawdzie”. !

  2. A widzi Ksiądz ja miałam okazje rozmawiać w piątek po południu z taka moją koleżanką która to własnie pod czas rozmowy stwierdziła,że będzie miała święconke.No więc zapytałam w jaki sposob jak wiedziałam,że w pobliżu mnie wszyscy Księża zdecydowali,że nie będą święcić pokarmów.A że ona mieszka 15 km dalej to zapytalam czy u nich Ksiadz święci pokarmy odpowiedziała że nie,ale jakieś 7 km od niej już tak.Ksiądz poprosił aby ludzie wystawili koszyczki na stolikach przed domem a on przejedzie się po wiosce autem i poświeci.Więc moja koleżanka stwierdziła,że pojedzie autem do tej miejscowosci i położy na masce koszyczek i też będzie poświęcony.Nie powiem wtedy sobie pomyślałam kurcze jak to jest jedni mogą inni nie.Mój Proboszcz też by tak mógł zrobić ogólnie nie ukrywam było mi przykro nie powiem nawet żal.Jednak pozniej pomyslałam sobie jaki to ma sens ?.I doszłam do wniosku,że żaden bo tak co roku starałam się brać chłopakow pod kapliczke i tam było święcenie,ale byliśmy tam razem.A nie koszyczek i Ksiądz.

    • Ks. Marek pisze:

      Dziękuje za komentarz. Potwierdza w nim Pani to, co zawarłem w moim wpisie. Poza tym, jeszcze mocniej dochodzi do mego rozumu przekonanie, że wszyscy powinniśmy bardzo konkretne wnioski z przestrzeni wiary i religijności wyciągać, w związku z sytuacją, jaka wymusiła na nas pandemia.

  3. Aldona pisze:

    Juz od jakiegos czasu zastanawia mnie czym ludzie zyja i jak rozumieja Wielkanoc czy Boze Narodzenie. Kiedys zadałam pytanie wielu znajomym pierwszy wyraz jaki kojarzy się z Bozym Narodzeniem. Odpowiedzi byly w zasadzie takie jakich sie spodziewalam, choinka, Mikołaj, prezenty, śnieg, itp nikt nie widzial Dzieciątka Jezus. Z pewnością podobnie byloby z Wielkanocą. Ludzie obchodza swieta, czuja sie katolikami a wlasciwie o najwazniejszym zapominają. O Jezusie bo to najważniejsze jest w obu swietach. Zgadzam sie czas jest szczególny, ciezko jest wszystkim, trudno przywyknąć do innego zycia jakie mieliśmy. Jednak trzeba wybrac to co nakazuje rzad i foradcy lekarze. Mieszkam w Michigan US ale problem jest ten sam. Tak samo sie boimi, tak samo mamy zakazy, ja sie nie buntuje przyjmuje to wszystko z pokora. Poniewaz wiem ze to jest dla mojego dobra, zeby sie nie zarazić i zeby nie stracic zycia. Dlatego nie umiem zrozumiec jak mozna robic cos wbrew przepisom. Czyz nie powinna byc jedność? To wlasnie księża powinni nad wspierac i oddalać od tego zeby kogokolwiek narażać. Czy aż tak wazne jest świecenie koszyków tylko dlatego że to polska tradycja? Czy nie wystarczy poswiecic w domu jak to prosili hierarchowie kosciola. Rozumiem ksiedza rozdarcie jednakże ja uważam ze zrobil ksiadz dobrze nie powielają innych poczynań ksiezy. Nie naraził ksiadz swoich parafian na zagrożenie zarażenia wirusem a co za tym idzie tez i smierci. Rozumiem ze to wyjatkowe swieta, ale może właśnie dlatego należy sie zastanowic nad soba i zweryfikować swoje postepowanie. Psn Bóg bedzie mnie kochac za moje czyny, i za nie tez rozliczać. Jestem wierząca, moze nie aż tak praktykująca ale staram sie zyc tak zeby nie wstydzic sie tego kim jestem i patrzeć ze są ludzie obok mnie. Tym bardziej nie rozumiem toku rozumowania innych łamiących zakazy obowiązujące w czasie epidemi, nie rozumiem ciągłych narzekań, nie rozumiem tego ze zsbierane są wolnosci, poniewaz nie mozna wszystkiego. Tylko mam pytanie czy ktos zapytal lekarzy, pielęgniarki, ratowników i wszystkich, ktorzy pracuja dla nas, czy zapytal czy oni sie boja, czy dadza rade w takim stresie pracowac,? Jestesmy nastawieni tylko na siebie zapominamy o innych. Nie zastanawiamy sie łamiąc zakazy, ze jesli bedzie taki napływ chorych lekarze beda narażeni na to żeby podejmować decyzje o tym kto z nas przezyje a kto nie. Zanim zlamiesz zakaz pomysl o tych, ktorzy SA na pierwszej linii. Nie bądź egoista i nie pojazuj ja mofe byc lepszy bo zrobilem to czy tamto a Ty nie. Tylko pomysl o nas wszystkich ,o tym zeby sie jednoczyć a nie dzielic. Nie jestem moze zbyt dobra pisarka ale to jest od serca to co czuje. Tez sie boje, tez mam rozterki, nie wiem kiedy to sie skończy i czy zycie bedzie wygladac tak jak przed wirusem.

    • Ks. Marek pisze:

      Dziękuję Pani za komentarz. Pisałem jakiś czas temu na blogu, że egoizm nas juz wypełnił po brzegi. Teraz więc może Pan Bóg daje nam narzędzie, byśmy z siebie tegoż egoizmu nieco upuścili, przekuwając go na empatię, służbę słabszemu, na współczucie?

  4. Judyta pisze:

    A ja mocno ucieszyłam się, gdy zobaczyłam kapłana z Najświętszym Sakramentem pod moimi oknami, który błogosławił, tak personalnie, również mnie. To było dla mnie bardzo wzruszające. Nie mogłam przyjść namacalnie do kościoła, do Niego – a to On przyszedł do mnie i niejako przypomniał: jestem, pamiętam, błogosławię, nie jesteś sama, wspieram, niczego się nie bój, Ja jestem. Ogromne pokrzepienie serca, radość serca, ogromna wdzięczność – mogłam Cię zobaczyć, przychodzisz do mnie mimo że ja nie mogę fizycznie przyjść do Ciebie. Na nowo uświadomiłam sobie, że jest Bogiem bliskim, Emmanuelem, że mnie nie zostawił, że o mnie pamięta.
    A w osobie kapłana chce mi przynieść błogosławieństwo – no i ucieszyłam się z tej inicjatywy. Myślę, że wierni potrzebowali czegoś takiego. Widok innych w oknach chyba tęskniących za Nim tak samo jak ja, był dla mnie wzruszający. Kapłani dzielili się, że dla nich to też było cenne doświadczenie – przekazywać bliskość, solidarność, jesteśmy razem, wspólnie, pamiętamy, tworzymy wspólnotę. Niełatwo iść długi czas przez teren parafii z Najświętszym Sakramentem samemu, Ksiądz pewnie sam wie, że ciężko od strony fizycznej. A to się dla nich nie liczyło, podjęli ten trud dla nas. A my jako wierni doświadczaliśmy też tego, że nasi duszpasterze o nas pamiętają, nie są obojętni i wychodzą w naszą stronę, skoro oni nie możemy wyjść z domu. Wiadomo – ktos może powiedzieć, że do tego nie trzeba specjalnych akcji, zapewnień, gestów, wystarczy modlitwa za swoich parafian. Ale dla mnie to był wyraz ofiarności i pamięci. Dziękowałam, że właśnie w takiej parafii jestem. Że mam właśnie takich kapłanów. Owszem, potrzeba roztropności i posłuszeństwa co do zasad bezpieczeństwa – ale potrzeba też kreatywności. Takich pasterzy i działań ludzie potrzebują może w obecnych czasach szczególnie. Może starsi uwięzieni w domach a może i młodzi, by ich przyciągnąć. Teraz jest tak, że nie ludzie przychodzą do Kościoła a to Kościół „musi” wyjść w stronę człowieka, (by do niego w tych czasach trafić, jeśli chce by poznał on Boga.)
    Ktoś dzielił się ze mną, że ta sytuacja pokazała mu, że podczas nagonki na kapłanów z powodu różnych afer na tle seksualnym, są też na co dzień kapłani, którzy realnie chcą być znakiem i świadectwem dla innych. W tamtej sytuacji ta osoba konkretnie tego doświadczyła.
    Dla mnie osobiście błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem było cennym doświadczeniem. Ale każdy może postrzegać i przeżywać takie sprawy inaczej i ma do tego prawo.

    • Ks. Marek pisze:

      Słyszała Pani tą maksymę?
      Najpierw posłuszeństwo potem nabożeństwo.

      Poza tym, wie Pani – co my sobie myślimy, to takie bardzo nasze. Nierzadko zupełnie nie przecinające się w drodze z tym,l co pan Bóg o nas myśli. On o nas nie zapomni. Nigdy.

Zostaw komentarz