* Dziękuję Staszkowi/@poldkowi34 za zainspirowanie mnie, wskutek czego sięgnąłem po film a w rezultacie skreśliłem tych kilka zdań recenzji
Dawno już nie pisałem o filmach z duszą. Oto nadarzyła się okazja, by zatrzymać się na wątku filmowym.
Matta Damona znałem dotąd z produkcji typowo dla twardzieli – cała seria Bourne`a w nowej odsłonie. (Swoją drogą, też polecam cały zestaw filmów o komandosie, który został dosłownie „zbudowany”, ale który zachował gdzieś z zakamarku swej podświadomości to, skąd pochodzi i dokąd zdąża. )
„Le Mans 66 / Ford v Ferrari” – bo tym obrazie mowa, to sprawnie opowiedziana historia dotycząca słynnego francuskiego wyścigu Le Mans. W historii tej pojawiają się nazwiska osób, które faktycznie istniały i miały swój udział, czy wręcz wkład w ów wyścig. Można się wprost przekonać, że to motosportowe wydarzenie, to nade wszystko walka mentalno-ambicjonalna, jaką podejmują szefowie koncernów samochodowych. Tu konkretnie Ferrari i Forda. Jednak główni bohaterowie obrazu Jamesa Mangolda to przyjaciele: Ken Miles oraz Carroll Shelby.
To ci dwaj panowie tak naprawdę robią cały ten film. To jest ich czas, w którym na siebie oddziałują. Tak przynajmniej ja to odebrałem. Opanowany, choć totalnie oddany pasji Ken oraz mimo życiowej, historycznej sławy, nie całkiem spełniony Carrol idą w szranki z ludźmi, których elegancja i szyk są wprost proporcjonalne do bezduszności i pompowania swego ego za wszelką cenę, nawet po trupach. Ci główni bohaterowie są jakby odtrutką na draństwo, które wokół nich się ciągle kręci. I co mnie osobiście cieszy, między Kenem i Carrolem jest prawda, szczerość. Prawdziwa, męska, do bólu czasem wręcz dosłownie. A to klucz poleci w kierunku Shelby`ego, a to się jak zapaśnicy na trawniku nawalają – ale wszystko po to, by więź się zacieśniła, by wydała największy owoc w ostatnim akcie filmu.
To nie jest film o kryształowych postaciach, ale za to pokazujący odbiorcy, że można być wierny zasadom, że to nie kładzie się nigdy cieniem na życiu jednostki. Przeciwnie, wnosi światło w jej historię, mimo, iż nie zawsze jest w niej happy end według naszych przewidywań.
Le Mans. Ferrari vs Ford to niezła porcja treści, które uczą, wychowują, wzruszają, czasem też śmieszą. Co najważniejsze, wnoszą w serce pokój. Można by by zaryzykować w związku z tym tezę, że jest to film przemodlony.
Gorąco polecam, szczególnie w obecnym czasie, kiedy można w ramach organizacji czasu domowo-rodzinnego zorganizować kino familijne.
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.