Lata temu, kiedy studiowałem w elbląskim WSD, miałem kolegę, Pawła. Były to czasy, kiedy telefonia komórkowa w Polsce dopiero raczkowała, mało kto więc posiadał wówczas telefon. Paweł, kiedy się poznaliśmy w 1997 telefonu nie miał. Ani też zegarka na ręku nie nosił. Mówił, że zakochani i szczęśliwi czasu nie liczą. Miał siebie za uczestnika tak zakochania jak i szczęścia. Zapytany, jak sobie radzi choćby z podróżowaniem środkami komunikacji publicznej, odpowiadał – zawsze jest ktoś z zegarkiem, zawsze jest jakiś zegarek gdzieś, więc nie ma problemu.
Minęło trochę czasu, i okazało się, że Paweł zakochał się i szczęście znalazł w małżeństwie i rodzinie. No i fajnie, bo takie to jest życie, że nie ma w nim gotowych scenariuszy. I to, że ktoś zaczął WSD nie oznacza, że musi je jako duchowny opuścić, jak i w druga stronę – narzeczony, nawet zaręczony, zawsze może stanąć jako prezbiter jakiejś lokalnej wspólnoty Kościoła. To co istotne, co jest sednem w obu tych przypadkach – by Bóg był centrum mego szczęścia.
Chodzi „za mną” ten temat, jaki chcę dziś podjąć na blogu już od długiego czasu. A jest nim szczęście, czy pytanie o nie lub jeszcze bardziej, medytacja nad szczęściem, na jego definicji, próbie określenia jako czegoś co jest, bądź nie – obecne w mym życiu.
Jestem chrześcijaninem. Moim szczęściem jest, a może częściej – powinien być samoudzielający się mi i innym, Bóg. Solo Dios basta, jak pisała w swoim czasie Święta Teresa z Avilla. Przychodzi On do mnie w Jego Słowie (Biblii), w liturgii, na modlitwie, w sakramentach, w bliźnich. Przychodzi, bez wątpienia! Ma nie tylko zegarek, czy komórkę, ale znacznie więcej: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (zob. Ga 5, 22-23). Będąc tak obdarowanym, człowiek niczego więcej nie potrzebuje.
A jednak…
… jest różnie, nierzadko szaro-buro, gorsząco.
Patrzę na swoją aktywność w social media, wnikam w głąb swego serca, duszy i umysłu – i Bogu Najwyższemu dzięki, że ten wgląd daje! Wpisy nigdy niewysłane idą w ostatnich latach w setki! A i tak czasem coś się wymknie i potem się wznosi tajfun niepokoju. Ta odmiana frontu walki duchowej, jakim jest tak zwana „wirtualna rzeczywistość”, to plastyczny dowód na to, że walka z przeciwnikiem Boga jest wielce nierówna. I z jednej strony, uczę się pokory, z drugiej jednak, czuję, że kończy się chyba tu mój czas. Może to takie trochę „szczęście w nieszczęściu”? Trzeba zebrać parę razy po „łbie”, żeby wreszcie dotarło…?
Trwają odwiedziny duszpasterskie wiernych, także u mnie w parafii. Wiadomo, że nie da się wszystkiego dotknąć w ciągu nawet i godziny spotkania kolędowego, bo i na takie mogę sobie pozwolić. To jest realne życie, świat ludzkich doświadczeń, twarzy, głosów – często bardzo spragnionych szczęścia właśnie. Wiem, bo sam tego potrzebuję i dzięki Bogu – otrzymuję! Spotykając się z Parafianami, ich gośćmi, ale też z ma rodziną, znajomymi, przyjaciółmi, czy tez przypadkowymi osobami tu i ówdzie.
Wiem, że wnoszę w świat mediów elektronicznych jakąś wartość. I poprzez to mam prawo do jakichś oczekiwań, czy wręcz wymagań, by wartościowości się domagać, by jej bronić i o jej etos zabiegać. Jednak, jak mi tez dziś przypomniał Św. Franciszek Salezy: Trzeba (…), aby każdy rozwijał pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków.
Mam kilka postanowień na ten rok, pośród nich właśnie dostosowanie się do zaleceń świętego Franciszka Salezego. Wszystkich przychylnych mi proszę, byście mnie reprymendowali, na wypadek, gdybym o tym swoim postanowieniu zapomniał i zagalopował się w naśladowaniu Don Kichota, zamiast Chrystusa!
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Dobre to :-).Tak sobie myśle,że czasem musimy faktycznie dostać tak porządnie po łbie aby coś dotarło.W moim wypadku ostatnio mam wrazenie bardzo trafnie dociera w punkt ktory powinno juz dawno dotrzeć.
Nie raz już o tym wspominałem tu, na blogu, co mówi ks. Dziewiecki.
Pan Bóg ma do nas 2 drogi dotarcia ze swoim orędziem zbawczym. Drogą miłości bądź cierpienia. Każdy z nas obu doświadcza, w zależności, jaka jest potrzeba 🙂
Ciekawe co mi Pan Bog dziś chciał pokazac kiedy postanowiłam się pomodlic i w połowie modlitwy okazało się,że słow jej nie pamietam i nie wrociłam już do niej bo nie dalam rady.
Może, że trzeba wypocząć?
Wie Ksiadz złego diabli nie biorą:-).A po za tym taki tryb zycia czasem nie daje sie inaczej.
Tak, tak, a świstak siedzi i zawija sreberka! 🙂 Poza tym, jakiego złego? Co też Pani pisze! J 15, 14
Oj tak,tak zawija i to dość mocno jak widać.
☺️
Myślę,że o szczęściu mogą rozważać nie tylko proboszcz, ale i parafianie.I tak jak powiedział” Św. Franciszek Salezy: Trzeba (…), aby każdy rozwijał pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków”.
Niezbędne jest wzajemne wsparcie kapłan-wierni..(doświadczam tego ,sama nie dałabym rady),
(Św. Jan Maria Vianney)
„Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana.
Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan.
Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan.
Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan.
Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan.
A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znów kapłan.
Po Bogu, kapłan jest wszystkim! On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie (Św. Jan Maria Vianney) .”