Ty też sobie to mówisz? Że kiedyś było lepiej, normalniej, życie było bardziej znośne? Jeśli tak, witaj w klubie. 😉
Jak to się zaczęło? Wszystko stało się w drodze. Szedłeś sobie tą ścieżką ziemskiej egzystencji i nagle zostałeś uderzony. Być może nie fizycznie. Możliwe, że to sytuacja Cię przerosła. Śmierć, choroba, utrata czegoś bardzo ważnego… Albo nazbierało się w Tobie tyle tłumionego gdzieś wewnątrz bólu, że nie byłeś w stanie już iść dalej. O własnych siłach nie mogłeś już zrobić nic. Przeszedł kapłan i lewita, a Ty wciąż leżysz półżywy… Bo zostawili Cię ci, o których myślałeś, że są Twoją jedyną deską ratunku. Bo przeszły już te dni, co miały być przełomowe… A pozostała szara egzystencja i – ironicznie wyszydzany przez niektórych – ból istnienia. Ale Ty dobrze wiesz, czym on jest. Może też kiedyś uśmiechałeś się pod nosem na to hasło. Ale teraz już aż za bardzo masz świadomość, jak to jest.
W końcu pojawia się Samarytanin. To ktoś, od kogo nie oczekujesz niczego. Albo ta chwila w życiu, co nie zwiastuje nawet cienia szansy na zmianę. Ale jednak jest inaczej. Bo to właśnie ten moment, co ma Cię odmienić, i ta osoba, która ma Cię podnieść. Opatrzyć Twoje rany (nie tylko te fizyczne) i dać Ci to, czego naprawdę potrzebujesz. Choć Ty wcale się tego nie spodziewasz. Bo może to człowiek, którego nie lubisz. A może to nawet Bóg, do którego masz pretensje o swój stan…
Na mnie zupełnie nie działają teksty, nakazujące, żeby się nie przejmować. Więc Ci tego nie powiem. Życzę tylko Tobie i sobie, abyśmy potrafili przyjąć pomocną dłoń i prosić o pomoc, gdy jest taka potrzeba. I byśmy, mimo wszystko, nie tracili nadziei. Tak nam dopomóż, Miłosierny!
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Modliliśmy się dziś w kościele, u nas, na wsi, żebyśmy się nie zamienili w zbójców wskutek posiadania tego, cośmy wypracowali. Bo jak się schodzi z Jerozolimy (od Boga) do Jerycha (na odpoczynek) to i takie niebezpieczeństwo jest, że można oberwać, ale można też przez zazdrość m.in, stać się zbójcą
I okazało się to wezwanie wręcz, hmmm, prewencyjne, w naszej parafialnej sytuacji.
Gorzej jeżeli jeszcze się o tę pomoc poprosi, przełamie siebie, przyzna, że samemu dalej „ni dy rydy”, napotka osobę, która pomoc deklaruje, mając możliwości a wręcz będąca z założenia do tego posłana i która po chwili porzuca zabawkę, bo znalazła ładniejszą… rani na całe życie.
„Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”
Kilka refleksji po rozmowie ze znajomą panią psycholog:
Utarło się niestety, że prosząc o pomoc „odsłaniasz miękki brzuch” i prawie na pewno przy okazji ktoś cię w niego kopnie.
Nauczyliśmy się pomagania na zasadzie handlu wymiennego… i albo ktoś oczekuje rekompensaty, albo my czujemy się w obowiązku kompensować i wycofujemy z relacji, jeżeli za bardzo jesteśmy biorcami.
Za dużo napotykamy wokół siebie etatowych biorców socjalu, emocji itp i potrzebując dłuższego/ intensywniejszego czasu wsparcia boimy się zostać do nich zaliczeni i wycofujemy się wstydząc się swojej słabości.
Tak, coś w tym jest, że coś niechrześcijańskiego porobiło się z naszym byciem chrześcijan inami. Agape nam robi wysiadkę…