Jeszcze kilka słów odnośnie wydarzeń opisanych w notce powyżej.
Wczoraj zamieściłem kilka postów pod wpisem księdza, który poszedł mieszkać do bloku. Oberwałem z marszu hejtem od jednego, czy dwóch ludzi, którzy mocno trzymali stronę księdza. Sam ksiądz mnie zablokował na FB. To mnie zmotywowało do zabrania się za spisanie historii, w której sam uczestniczyłem i nie było to dla mnie przyjemne uczestnictwo, ale za to pouczające. Oto historia.
Kiedy szedłem na ostatni, jak później historia pokazała, wikariat, gdzieś tam mi w uszach brzęczało, że jeden z wcześniejszych wikariuszy, odszedł z kapłaństwa. Wieść niosła, że z uczennicą.
[Tu od razu wyjaśniam, że nie jest to jakaś chora anomalia. Raczej zwykła niedojrzałość. Kiedy zostałem wyświęcony i posłany na katechezę, miałem skończonych lat 25. Moi uczniowie w klasach IV i V technikum mieli wówczas po 18, 19 lat. Uczniowie klas 1 LO byli ode mnie starsi o 8 lat. Więc różnica wieku nie była jakaś, hmmm, gorsząca.]
Ów ksiądz nie nabył się nim zbyt długo. Chyba niecały rok. Mocno jednak wrósł w krajobraz parafii, jak się okazało. Mocno się interesował tymi, których w sumie zostawił, by samemu poczuć się – sam nie wiem jak.
Próbowałem z nim rozmawiać. W czasie komunikowania się oświadczył mi, że jest szczęśliwym człowiekiem. Zachęcałem go, by – jak sam dobrze wie, że dobre jest to, co samo, z natury, udziela się na innych – podzielił się nim ze mną i poopowiadał, jaka jest istota tego jego szczęścia. Odciął się. Zamilkł na długi czas, by w pewnym momencie zaatakować mnie „systemowo”
I tu postawię kropkę odnośnie dalszych zdarzeń.
Według mnie, w tego typu sytuacjach jak ta, i wcześniejsze, widać jak na dłoni, że formacja w WSD leży w gruzach. Nie tylko w tym, że nie wychwytuje braków formacji ludzkiej, ale je utrwala. W historii, o której wspomniałem, koledzy świeckiej pamięci księdza nie reagowali na jego „wyskoki”.
Leży też dość mocno odpowiedzialność świeckich za Kościół. Milczą, gorsząc się między sobą danym księdzem, zamiast odważnie reagować na zachowania, postawy czy gesty, które niepokoją, czy może tylko budzą jakieś wątpliwości. Ksiądz to nie bożek, któremu się narazić to pewna zguba. Ksiądz, to przejaw miłości Pana Boga do człowieka, ale nie sam Bóg. Lud Boży wraz z kapłanami pielgrzymuje wspólnie do Wiecznego Jeruzalem, i wzajemnie ma siebie i wychowywać, i ubezpieczać na drodze, która jest pobłogosławiona, ale nie brakuje na niej też ludzkiej wolności, która „z dwóch stron doznaje nalegania”.
Patrzę na swoje życie. Na zakręty kapłańskiej drogi. Wielka ma radość z tego, że właśnie świeccy i do tego parafianie, zatroszczyli się o mnie, reagując w porę i dając tym samym „kopa” na przebudzenie z „gwiazdorzenia” w stylu, o którym dziś mi po prostu wstyd opowiadać.
Wszystkim świeckiej pamięci księżom, ale także i sobie oraz każdemu, poleca przemedytować fragment z 2 Sm 16, 5-13. Nie ma się co unosić ucieczkowym chowaniem głowy w piasek lecz konfrontować siebie z Słowem Bożym. Szkoda mi każdego z Was, boli mnie serce, kiedy widzę na schorowanym organizmie Kościoła kolejne głębokie rany, które zadajecie waszymi postawami. Pamiętajcie, że dobro jest pokorne, a zło krzykliwe.
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.