Jak się powiedziało „A” , to teraz potrzeba powiedzieć resztę alfabetu 🙂
https://twitter.com/keram_iksmodar/status/1129369763824787457
Raz, o. Bielecki, a pewnie i też nikt inny w momencie pisania wstępniaka do majowego wydania „W Drodze” nie miał najmniejszego wyobrażenia o tym, że od 2 soboty maja słowo „pedofilia”, wespół z „duchowieństwo” i „kościół” będą odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki.
Dwa: wiadomo, że słowa Ota Madra to swego rodzaju „licentia poetica”, wyrażająca pewien wycinek rzeczywistości. Śmiertelna rana, jeśli nie będzie uleczona, stanie się przyczyną zgonu Kościoła w wymiarze osoby, czy grupy osób.
Żeby było jasne: pedofilia w kościele czy poza nim to barbarzyństwo. Nie może być miejsca na przestępstwa seksualne w ogóle, a tym bardziej, gdy idzie o najbardziej bezbronnych wobec tej formy przemocy: dzieci. Tyle tytułem rozjaśnienia tym, którzy zechcą szukać tak zwanej „dziury w całym” w tej mojej notce.
O co chodzi? O banał w sumie. O to, że tak jak nikt nie rodzi się alkoholikiem, czy narkomanem, tak samo też nikt nie staje się z urodzenia pedofilem, czy jakimś innym dewiantem. Zawsze to jest proces, który potrzebuje mieć podatny grunt do rozwoju. Takie mam przekonanie. Niech je potwierdzi albo zaneguje fachowiec. „Śmiertelna choroba”, sformułowanie O. Madra to także proces, który potrzebuje odpowiednich warunków brzegowych by się rozwijać. Temu procesowi na imię niewiara. To coś, co wg mnie, w kontekście życia osoby duchownej zaczyna się od zaniedbywania dialogu z Bogiem. To przejście z bycia powołanym do uskuteczniania rzemiosła. I co ciekawe, wcale nie trzeba zarzucać praktyk religijnych: sprawowania sakramentów, liturgii godzin, etc. Wystarczy tylko, że nie pozwolę Bogu, Który działa w tych obszarach, na prostowanie mego życia. Powtarzam: Mego życia!
I nie jest tak, że będę moralizował. Pisząc teraz ten tekst, pali mnie wstyd, że bywało, iż szedłem jak „krowa w buraki”, robiąc szkody niepomierne sobie i Kościołowi. Serio, jestem pierwszym adresatem tej notki!
Dużo jednak częściej w ostatnich latach, przynajmniej 10, widzę doświadczenia odwrotne. Mam swe wielkie i małe Magnifikaty, w których wielbię Boga za cuda, jakie zdziałał w moim grzesznym żywocie. Jednym z nich chcę się z Wami podzielić.
To było z jakieś 4, może 5 lat temu. Byłem wówczas 11 lub 12 letnim księdzem. W grupie kilku księży upomniałem starszego kapłana, że daje zły przykład młodym kapłanom i gorszy świeckich nieprzyzwoitą mową. Przyjął to, przeprosił chyba nawet, i później, jak pamiętam, trwał dość mocno w poprawie. Co mnie zdziwiło, to fakt, że przez całe lata nikt wcześniej nie reagował na zachowanie i teksty kanonika. Śmichy chichy, podkręcanie tematyki, itp. Nikt też, jak dotąd, do tej sytuacji nie wrócił. Wyobrażam sobie dzięki tej historii, jak się czuł Diogenes, kiedy chodził ze świeca w biały dzień i szukał człowieka…
Tego typu historie można by mnożyć godzinami w życiu nie jednego z nas, tak przypuszczam. Wolimy nie reagować, krygując się jak przysłowiowa pensjonarka, a tymczasem zło rośnie w siłę, jeśli jest nie napiętnowane. Jeśli nie będziemy naszym życiem pokazywać na Jezusa, Który Jest Królem naszego życia, to kamienie wołać będą! (zob. Łk 19, 40)
I jeszcze jedna rzecz, którą chcę poruszyć przy okazji tej notki.
Żyjemy w historycznym kontinuum. Pośród określonych ludzi. Tworzymy relacje, więzi, sieci powiązań. Oprócz twardych konkretów jest też zawsze pewne tło, swoista ”chemia” dobra, lub zła. I w bardzo wielu wypadkach ta „chemia” właśnie wraca do nas najszybciej w postaci konkretnych owoców – postaw, wyborów prezentowanych przez osoby, z którymi tworzymy relacje, naszych postaw i wyborów tak samo też, jako tych, które objawiają się innym. Nie należy tego ignorować, jak i też gloryfikować. Potrzeba jakiejś drogi środka. Tu trzeba oddać słuszność Św. Loyoli, który wspominał o tym, że każdy akt ludzki ma początek, środek i koniec. I że dążnością chrześcijanina winno być, ażeby wszystkie 3 etapy były dobre.
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.