Paręnaście dni temu widziałem gdzieś w Internecie oburzenie wypowiedzią J. Martina, jezuity, który jakoby miał łamać naukę Kościoła, twierdząc, że w niebie przywitają nas geje i lesbijki oraz że homoseksualizm to szczególny dar.
Nie mam zamiaru polemizować ani z internetowym publicysta, ani z jezuitą. Jedyne, co mogę i chcę powiedzieć w tej materii, to jedynie to, iż wg mnie, ludzie, którzy nie są heteroseksualni oraz, którzy nie są ogólnie rzecz biorąc, poukładani moralnie oraz emocjonalnie w kwestii seksualności i płciowości to osoby cierpiące, narażone na nieustaną krzywdę, która będzie się wsączać w ich życie przez sferę płciowo – seksualną właśnie.
Chcę natomiast zwrócić uwagę Czytelników na nieco inna kwestię, ale też dotyczącą rzeczywistości zaburzeń, występujących w sferze psychicznej człowieka.
Czytam sobie książkę Pani Debory Sianożęckiej: „Eliasz. Kiedy nie chce mi się żyć, czyli depresja powołanego. Kapłaństwo widziane oczami kobiety”. Bardzo gorącą polecam książkę nie tylko duchownym. Także świeckim, którzy chcą jako rodzina czy jako przyjaciele towarzyszyć kapłanom w drodze do chrześcijańskiej doskonałości, nieraz naznaczoną cierpieniem depresji kapłana.
W swej książce Pani Sianożęcka porusza mnóstwo istotnych wątków, mogących pomóc w przewartościowaniu wielu spraw, czy też pomóc poukładać w logiczną całość sprawy, wydające się pozostawać bez związku. Pomaga jej w tym erudycja, bogactwo przykładów z literatury oraz psychologii, której sama jest absolwentką i z niej żyje. Przywołam w skrócie dwa przykłady, którymi Pani Debora się dzieli w książce.
Pierwszy dotyczy obserwacji archiwaliów jednego ze szpitali psychiatrycznych w Polsce. Skupiła się autorka na pacjentach pochodzenia żydowskiego. Zakres dokumentacji obejmował lata 1930-1947. Większość pacjentów to byli kupcy i handlarze, było tez sporo rzemieślników i robotników. Najmniejszą grupę pacjentów stanowili ludzie zajmujący się kultem religijnym (rabini, studiuj ący Torę czy Talmud). Spośród bez mała 600 mężczyzn, tylko 4 było hospitalizowanych z tej właśnie grupy. Podobnie rzecz miała się pośród kobiet. Z ponad 700 tylko 4. Sianożęcka podsumowuje, „iż bliskość Boga nie mnoży chorób psychicznych i odwrotnie. Oddalenie od Niego utrwala w człowieku zaburzenia natury psychicznej” (str. 147)
Drugi jest nie mniej ciekawy.
Autorka publikacji powołuje się na stwierdzenie psychiatry, Rollo Maya, który ryzykuje twierdzenie, że chorzy psychicznie w kolejnych dekadach XX wieku przeczuwali wręcz proroczo zmiany zachodzące w całych społeczeństwach. May twierdzi, że „(…) artyści i neurotycy noszą w sobie konflikty, które dopiero co mają wybuchnąć w społeczeństwie, a więc wewnętrzne napięcie nosi w sobie cechy przewidywania tego, co dopiero pojawi się w skali globalnej” (str. 148). May w swej pracy pt Miłość i Wola pisał, iż osoby cierpiące na problemy ze zdrowiem psychicznym noszą na swych barkach ciężar konfliktów świata współczesnego, a w ich zahamowaniach i zmaganiach można odnaleźć problemy, które później wybuchną w całym społeczeństwie.
Podobna zależność daje się zauważyć w rozwiązłości, rozpuście i zboczeniach – wszystkie rosły równolegle do nazizmu w Niemczech.
W 14 rozdziale Ewangelii Jana, Jezus mówi:
15 Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. 16 Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela5 da wam, aby z wami był na zawsze – 17 Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. 18 Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was. 19 Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie oglądał. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. 20 W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was.
Miłowanie Boga to gwarancja bycia wyposażonymi w Ducha Świętego, Ducha Prawdy, koniecznego by być na właściwym kursie, ku Domu Ojca.
I tak jak nie da się na „pół gwizdka” i jednocześnie „bezstratnie” kochać samego siebie, tak też nie da się „bezstratnie” w obojętności a tym bardziej w nienawiści do kogokolwiek, przyjmować Ducha Świętego, Gwaranta Ojcostwa Boga. Tak więc powiem z całym przekonaniem: tak, potrzebujemy środowisk LGBT Queer – jak i też te środowiska potrzebują nas, wierzących w Chrystusa, Prawdziwego Boga i Prawdziwego Człowieka.
Nie chodzi o to, by teraz za wszelką cenę zajmować się tylko tym tematem. Raczej o szerokie spojrzenie, inspirowane prawdziwie Bożą mądrością, byśmy chcieli zapalać świece dające światło ku Prawdzie w Bogu, a nie byśmy sami chcieli być świecami. (por. s. 53)
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Hmmm a czy to czasem nie jest tak,że człowiek który jest blisko Boga po prostu nie pokazuje że ma jakieś tam problemy,że jest w głębokiej depresji itp.?.
Trudno mi powiedzieć, Pani Magdo. Wydaje mi się, że jeśli jest się blisko Boga, to jest się tez blisko wspólnoty, a tym samym już nie przeżywa się w pojedynkę swego trudu. A nawet, jeśli ktoś stroni od wspólnoty, to ta wie, że ów stroniący ma trudny czas, i wspiera go.
To ciekawe co Ksiądz napisał bo w sumie jakoś zawsze miałam wrażenie,że
ludzie,którzy są w jakiś wspólnotach zawsze są to ludzie,którym nic nie dolega ludzie,którzy nie mają problemów a są we wspólnocie aby ściągać raczej do niej tych którzy je mają.Aby pokazać jacy są dobrzy jak bardzo wierza w Boga
I jak okazują innym miłość do bliźniego,ale to tylko wspólnocie na spotkaniach a po za nią to miałam wrażenie że to całkiem inaczej wygląda.
Pani Magdo, Kościół to wspólnota grzeszników, ludzi mających wiele doświadczeń bólu, krzywdy, odrzucenia. To, że są we wspólnotach to cud Bożej miłości, polegający na darze uzdrawiania, rekonwalescencji duchowej, by móc potem działać w sposób usystematyzowany, pracując nad własnym charakterem, postawami, etc.
Ma pani rację, że wspólnoty SA po to, by nieść Jezusa innym, by w ten sposób świadczyć o Bogu, Który jest Miłością. Przeszli swoją drogę z Jezusem, który ich uzdrowił, więc są teraz wiarygodnymi świadkami dla innych, którzy uzdrowienie chcą przyjąć.
Jakie to uzdrowienie skoro np.ja przystępuje do takiej wspólnoty jestem w niej w jakiś sposób próbuję się zmienić mam się za lepszą od tych,którzy w niej nie są jednak po paru latach okazuje się,że jestem jaką byłam przed przystąpieniem nic się nie zmieniło może tylko po za tym,że mam się za nie wiadomo kogo.
Bo to nie o to chodzi, by stawać się lepszą od innych, lecz lepszą dla siebie, w sensie bardziej kochająca pana Boga i bliźniego. Nie, żeby kogoś w tym przebić, lecz żeby bardziej otworzyć swe serce na działanie łaski Pana Boga.
Zobaczy pani, że jednak i to nie poszło na marne. Wie Pani, że jakaś wyniosłość się zakrada do Pani życia. A powie Pani co to była za wspólnota?
Podałam w tym wypadku siebie tylko jako przykład.I szczerze trzymam się zdala od wspólnot.A tę pytania to tylko dlatego iż mam dwie znajome jedna to mama mojej koleżanki z podstawówki a druga Pani spokojnie mogła by być moją babcią.Obie Panie należały w swoim czasie
do Odnowy w Duchu Świętym każda zawsze była blisko Boga w kościele pierwsze ławki itp.pod kościołem przy Księdzu który prowadził tą odnowę zawsze były tak miłe współczuję sobie na wzajem i każda była najlepsza,że aż szok ale jak któraś była już sama nie bez tej drugiej to jak by pokazywała swoje oblicze przy czym była naj.Teraz z tego
co mi wiadomo Panie te nie mają że sobą żadnego kontaktu.A mnie jako kogoś kto stał czasem obok zawsze to zastanawiało.
Pani Magdo, to, że ktoś mówi że należy do takiej a takiej wspólnoty to jeszcze nie wiele znaczy. Nie zawaham się powiedzieć, że ten kto się obnosi ze swoją przynależnością, ten bardziej szuka siebie, niż Boga. Wspólnota to środek do celu, a nie cel sam w sobie, na którym mam koncentrować swoją czy czyjąś uwagę.
Dziękuję za objaśnienie. A tak co do mojej wynioslośći to może i racja może jakaś się zakradła do mojego życia,ale na pewno nie nazywa się ona naj naj i wszystko co jest naj☺.
Szczęść Boże. Nie do końca rozumiem końcówkę tekstu: Tak więc powiem z całym przekonaniem: tak, potrzebujemy środowisk LGBT Queer.
Czego mamy się uczyć od tych środowisk, co nam wartościowego one wnoszą?
Panie Doktorze, dziękuję za zainteresowanie tematem i za pytanie w komentarzu. Już spieszę z odpowiedzią.
Jak wspomniałem we wpisie, wg mnie ludzie mający problem z identyfikacją seksualną, płciową, noszą w sobie zranienia, które moga i często generują, inne zranienia. W kontekście zaś tego, co zaobserwował Rollo, są te osoby na pewien sposób prorokami, którzy swoim bólem i dramatem życia wskazuja na braki we wspólczesnym im świecie. Braki, które ich doprowadziły do miejsca, w jakim sie znajdują. Mówi się, że w społeczeństwie sa tacy księża, o jakich modlą się wierni. A że sie mało niekiedy modlą, to jest, jak jest…. I myślę, że choć w istocie jest to stereotyp, wyraz pewnego rodzaju niesprawiedliwości, to jednak jakaś nuta prawdy w nim się zawiera. To nie dotyczy tylko księzy, ale wszystkich mozliwych profesji, pełnbonych zadań i funkcji. Dotyczy to również wszelkich relacji. To, że ludzie ze środowisk LGBT przeżywają to co możemy zaobserwować, to efekt kryzysu relacji. Poczyta Pan albo posłucha o M. Szpaku chociażby.
W kwestii zaś uczenia się: nie chodzi oczywiście o etos, jaki objawiają osoby identyfikujące się ze środowiskiem LGBTQ. Chodzi o odkrywanie błędów, braków, pewnych pustych przestrzeni, które nosimy w sobie, a które próbuje zawłaszczyć w nas agresja, cynizm, leki, etc. Krótko mówiąc, potrzebujemy szukać w naszxym życiu Pana Boga, Który daje nam się znaleźć. Ale potrzeba pewnego wysiłku, pragnienia odnalezienia Go.