Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: Spotkał mnie dziś mój Pan!

Przez 14 bez mała lat posługi kapłańskiej ochrzciłem pewnie już parę setek dzieci. Nie zawsze jednak jest z tymi chrztami tak, jak było wczoraj, kiedy włączyłem w lud Boży Marcelinę. Aż do teraz chodzi mi po głowie pytanie: kim będzie to dziecko? Sam się zastanawiam, czemu? Analizuję sobie przebieg uroczystości i jedno zdarzenie mocno mi się wryło w pamięć. Podczas odczytywania formuł przepisanych w obrzędzie, jeszcze przed samym rytem chrztu tak bardzo mocno uzmysłowiłem sobie, że to małe dziecko Pan Jezus bierze w opiekę jako przybrane dziecko Ojca, Który Jest w Niebie! Przy tym wszystkim ten niesamowity spokój małej Marceliny, mimo pewnego zdenerwowania jej taty, próbującego zapanować nad starszym dzieckiem, chcącym ewidentnie wspiąć się na jego ręce. Wydaje mi się, że starsza siostra Marceliny jakby podświadomie wyczuwała, że oto teraz jest czas, by jej tato użyczył swych ramion Chrystusowi, by mógł On i ją przytulić, dać poczucie pokoju, bezpieczeństwa. Coś niesamowitego, mówię wam! Nie mam słów, by to wyrazić lepiej!

Pod koniec mszy, przed błogosławieństwem powiedziałem do moich parafian, że tak jak ten tato, Pan Marcin, musi się mocno nagimnastykować, natrudzić, by wywiązać się ze swych ojcowskich zobowiązań, tak samo też Pan Bóg – CHCE się trudzić, by wywiązać się ze swoich zobowiązań wobec nas. Tyle tylko, że my nie zawsze Mu na to pozwalamy, między innymi, nie użyczając Mu swym ramion, rąk, głosu, etc…

Chrzest Marceliny, moje odczucie spotkania z Uwielbionym Panem nie skończyło się wraz z błogosławieństwem i rozesłaniem. Miało swój ciąg dalszy po południu. Z dobre 2 godziny po mszy, po zjedzonym obiedzie zauważyłem na telefonie 9 nieodebranych połączeń. Aż 6 z nich to nieudana próba dodzwonienia się do mnie mego kolegi, z którym przed paroma laty razem byliśmy wikariuszami na parafii, a teraz sąsiadujemy w dekanatach jako proboszczowie. Dawnośmy się nie widzieli. Po oddzwonieniu umówiliśmy się do mnie na kawę. Kolega przekonał mnie skutecznie co do pewnej sprawy, o której napiszę w innej części „Pamiętnika”, a której to sprawy dotyczyły 3 pozostałe nieodebrane połączenia. Podczas naszego spotkania dotarło do mnie, że warto by było wyspowiadać się, bo moje podobieństwo do Pana Boga zaczyna z lekka pokrywać pustynny piach, niesiony przez sirocco, które wzbudza demon południa. I tak oto z koleżeńskiego spotkania wyszła akcja ratunkowa, w której mój Pan wywiązał się ze swego zobowiązania, jakie mi złożył na moim chrzcie świętym.

Takie to cuda dzieją się na mojej parafii Przemienienia Pańskiego. I wiecie co? Mam niesamowitą radochę, że tam, na Taborze, jestem też i ja, choć mnie na żadnym wyobrażeniu graficznym tam nie znajdziecie!


Discover more from Verum Elevans Hominem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Ten wpis został opublikowany w kategorii behawioryzm, Biblia, Dzieje, Formacja Sumienia, Życie Duchowe i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: Spotkał mnie dziś mój Pan!

  1. Beata Korona pisze:

    Zawsze wiedziałam, że wszyscy jesteśmy przybranymi dziećmi Boga i dziękowałam za to, że pozwolił mi być matką dla moich dzieci. Ciągle mam nadzieję, że Stwórca jest blisko i czuwa. Że naprawia moje błędy względem dzieci. Nie jest łatwo być rodzicem.

  2. Ks. Marek pisze:

    Hmmmm, co do faktu bliskości Boga przy nas, to nawet nie jest kwestia nadziei, to fakt, pani Beato. Co zaś do naprawy naszych błędów – to nasza powinność, przy Jego pomocy, dzięki Jego łasce.

  3. Ks. Marek pisze:

    Np to, że potrafimy kochać, przebaczać. Ale zasadniczo, to Boga się nie udowadnia. W Niego się wierzy, lub nie. Jest jeszcze droga pośrednia: szuka się Go. To, że Pani znalazła ten blog, że odezwała się na nim, jest wg mnie przejawem tej właśnie drogi pośredniej oraz dowodem na to, że Bóg Pani szuka 🙂

Zostaw komentarz