Krótkie wiązania trudniej zerwać, jak głosi chemiczna zależność. Cóż zatem? Im bliżej jestem kogoś/czegoś, tym trudniej jest mnie od tego odciągnąć.
Od czego najtrudniej mnie odciągnąć? Od facebooka, dobrej książki… Od Boga? Chciałabym odpowiedzieć twierdząco, ale minęłabym się w tym momencie z prawdą. Gdzie jest moja bliskość względem Niego? Chyba głównie w słowach. Dobre cokolwiek. Tylko, że ta ,,znajomość” jakoś mi ciąży. Nie do końca nawet wiem, dlaczego…
Ostatnio byłam na spotkaniu odnośnie projektu, który ma być realizowany w moim mieście. W ankiecie napisałam, że mam zainteresowania humanistyczne, lubię pisać, itp. Podczas spotkania koordynator projektu zapytał mnie, czy miałam doświadczenie w tworzeniu jakiegoś funpage’a/strony internetowej. Odpowiedziałam więc, że, owszem, współredaguję bloga. Zaintesowało to mojego rozmówcę, padły więc kolejne pytania – komu konkretniej pomagam z tym blogiem i dlaczego nie podałam linka w ankiecie (była na to rubryczka). Dlaczego nie podałam? Bo to taka religijna tematyka, nie każdemu to odpowiada. A komu pomagam? Tego już się człowiek ode mnie nie dowiedział. Bo co miałam mu rzec, że księdzu? (Księżę Marku, bez obrazy) A linka nie podałam w dalszym ciągu. Bo jeszcze poczyta, że piszę o Jezusie, czasem w czułych słowach, no i po co ma wiedzieć…?
Może nie powinnam tego pisać, bo, z założenia, moim celem jest dawanie świadectwa, a nie antywzoru. Próbuję jednak stanąć w prawdzie i nie mam zamiaru kreować się na świetlaną postać. Daleko mi do niej.
Wracając do wątku, o. Szustak mówił kiedyś, że ci ,,najdalej” to mogą być ci, którzy są najbliżej. O co chodzi? Jezus posyłał Apostołów na krańce Ziemi, by głosili Dobrą Nowinę. I na krańcach Ziemi to ja faktycznie mogłabym iść i głosić. Tam mnie nikt nie zna, można świadczyć. Kiedy piszę na tym blogu, również jestem anonimowa. W jednym tylko moim wpisie przemknęła nazwa archidiecezji, z której jestem. I tyle. Mogę być dla ciebie, czytelniku, każdym i jednocześnie nikim. Raczej nie spotykam się tu z hejtem, a nawet jeśli, to nie muszę z tym hejterem na co dzień funkcjonować. Jeśli chodzi natomiast o moje środowisko, to lepiej z wiarą nie wyskakiwać, bo i po co? Pisałam już kiedyś o ,,największej obeldze”, którą stało się dla mnie uchodzenie za ,,ortodoksyjną katoliczkę”. Dlatego właśnie te ,,krańce ziemi”, te ,,najdalej” może i powinno być tu, gdzie żyję. Tak trudno tu świadczyć, a jednocześnie te świadectwo jest tak bardzo potrzebne…
Jezu, daj mi odwagę!
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Świetny tekst. Prawdziwy do bólu. Dla pocieszenia mogę powiedzieć, że nie Ty jedna masz trudno z dawaniem świadectwa tu i teraz… Cieszę się z tego wpisu, bo dzięki niemu widzę także swoje braki…
Ja się tak zbliżyłem do Boga że teraz nic poza Nim nie istnieje….poznałem Go i jakbym mógł to bym cały czas z Nim przebywał…ale to po śmierci dopiero się stanie…
Jestem tylko zły że nie poznałem Go wcześniej… Bo teraz zawalam wszystko….
Nie miałem szczęśliwego dzieciństwa i przez to teraz nie radzę sobie w małżeństwie, w byciu ojcem…
Właściwie gdy jest problem jedyną rzeczą co robię to omadlam to
A to modlitwą o pracę a to litanią do św.Józefa czy różańcem…
Nie potrafię zabrać się choćby za naukę angielskiego czy przygotowywać się do certyfikacji… Wole słuchać kazań ks.Pawlukiewicza i innych audycji tego typu z YT.
Wtedy wiem że ŻYJE!
Raz miałem spowiedź do której poszedłem całkowicie zrezygnowany totalnie bezsilny z nastawieniem że będzie to tylko oczyszczenie się z grzechów ciężkich po to by przyjąć upragnioną komunię w czasie niedzielnej mszy. Czy będzie mi jeszcze dane spotkać Jezusa w podobnej spowiedzi…nie wiem.
Jezu zrób coś proszę żebym stał się prawdziwym ojcem i mężem…
Przepraszam musiałem gdzieś to z siebie wylać…