W mojej parafii w Wielkim Poście stanęło ,,Drzewko miłosierdzia”, jak głosi karteczka pod drzewkiem. Ponieważ w tym okresie liturgicznym, z kościołów znikają na ogół wszelakie kwiaty i rośliny z listkami, więc owe ,,Drzewko miłosierdzia” to po prostu parę gałęzi.
Gdyby ktoś poprosił mnie o przedstawienie, w jaki sposób miałoby wyglądać wymarzone przeze mnie Drzewko Miłosierdzia, opisałabym je jako roślinę z zielonymi liśćmi i mająca kwiaty bądź też owoce. Tymczasem, to, co stoi przy ołtarzu mojej parafii, jest zupełnym przeciwieństwem mojej wizji. Pewnie, że wizję każdy może mieć inną, ale na takie coś bym nie wpadła!
Często właśnie w tych zdarzeniach, tych znakach, w których najmniej się spodziewam Miłosierdzia, ono najbardziej jest. Nawet w tych relacjach międzyludzkich. Pamiętam, jak kiedyś w szkole podstawowej usiłowałam na przerwie odkręcić nakrętkę w jogurcie pitnym i podszedł taki chłopak z mojej klasy. Spodziewałam się różnych rzeczy, że mi to zabierze czy zrobi coś głupiego, a on…pomógł mi otworzyć ten jogurt. Wiele razy nie zauważam miłosierdzia, które staje się moim udziałem.
Kiedy odmawiam dziesiątek różańca, staram się, za radą pewnego zakonnika, przed każdym Zdrowaś Maryjo podziękować za coś, co danego dnia mnie dobrego spotkało. I o ile, gdy odnawiam różaniec wieczorem, to jakoś te dziesięć rzeczy zwykle udaje mi się znaleźć, to przed południem takie szukanie to droga przez mękę. A przecież doświadczam setek gestów miłosierdzia każdego dnia. Dlaczego tak trudno przychodzi mi ich dostrzeżenie…?
Jezu, otwórz moje oczy!
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.