Słyszałam opowieść o dziewczynie, która przed kolokwium idzie do kościoła. Bo wtedy ma szczęście. Może to po prostu niezbyt trafne sformułowanie. Pewnie tak. Skłania jednak do refleksji.
Pisałam już, chyba nawet kilkakrotnie, o wkładaniu Boga między bajki. Jak między bajki, to może i między przesądy. Tak łatwo przecież położyć Cudowny Medalik obok czterolistnej koniczynki. A to przecież nie to samo! Medalik to nie talizman. Jeśli będę go tak traktować, to zgubię to, o co naprawdę chodzi. Wszelkie dewocjonalia mają mi przypominać o obecności Boga, uświadamiać to, że się mną opiekuje, że czuwa. Mają skłaniać do modlitwy, Aktów strzelistych… Cudowny Medalik nie ma żadnych magicznych właściwości! Jest to pewien symbol obecności Boga i Jego Matki Maryi i, owszem, nieraz ocala człowieka, ale poprzez Święte wstawiennictwo.
Naprawdę nie chodzi o to, żeby otaczać się z każdej strony świętymi obrazkami. To ma być pewien środek, na pewno nie cel. Dopiero w świetle wiary, modlitwy, kontemplacji to nabiera sensu… Oczywiście, są świadectwa osób, których życie zostało uratowane, bo miały przy sobie choćby Cudowny Medalik, choć były ateistami. Jest to z pewnością wielki cud Bożej Miłości, który może przemienić postępowanie takiej osoby, nadać jej ziemskiej egzystencji nowy kierunek, uświadomić Boże Miłosierdzie. Znowuż więc nasza uwaga zostaje zwrócona nie tyle ku przedmiotowi, ile ku Temu, który działa. Podobnie, chodzenie do kościoła nie może przeradzać się w rytuał, bez którego sobie nie poradzę.
To jest piękne, gdy zawierzam się Bogu w ważnych, może trudnych momentach. Szkoda tylko, jeśli pozostaje to w formie rytualnej, tradycyjnej, a nie wpływa na pogłębienie mojej wiary, relacji z Bogiem.
Jezu, przymnóż mi prawdziwej wiary!
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.