Chrześcijaństwo nie ma nic swojego, tylko przejęło różne rozmaitości pogańskie, znane już dużo wcześniej przed Chrystusem. Jest to zarzut czyniony przez wielu w ciągu wieków, a w XX i XXI pojawiający się nader często.
Można by się kłócić, polemizować – ale po co? Jak mówi porzekadło: nie kloc się z głupcem. Najpierw ściągnie cię do swego poziomu, a potem pokona cię własnym doświadczeniem.
Dla nas, chrześcijan katolików punktem wyjścia jest fakt, że wszystko stworzył Bóg – a więc również pogan, dając im przy tym „pomysł” na różne misteria, obrzędy, by poprzez to, w odpowiednim czasie – kiedy nadeszła pełnia czasu, kiedy Bóg objawił się człowiekowi i światu w Jezusie Chrystusie, by było na czym budować liturgię oddającą część i boską chwałę Chrystusowi.
Adwent to pojęcie znane już pośród pogańskich rzymian ery przedchrześcijańskiej. Związane było z pogańskim kultem oddawania boskiej czci cesarzowi, kiedy to rzymscy poganie oczekiwali na przybycie „boskiego cesarza” do ich miast lub wsi. Kto wie, czy to nie właśnie od nich zaklinacze rzeczywistości PRL nie nauczyli się malować trawy na zielono, kiedy zimą do miejsca ich zamieszkania miał przybyć jakiś towarzysz sekretarz.
Warto sobie w tym miejscu uprzytomnić rzecz następująca: każdy kolejny cesarz miał inne oczekiwania czy zachcianki – tak więc spełnianie tych „pseudo-boskich widzimisiów” mogło być niezwykle rujnujące kondycję psychiczną dla niejednej z osób, które były odpowiedzialne za przygotowanie wizyty władcy.
W przeciwieństwie więc do pogańskiego adwentu, zupełnie inne oczekiwania nakłada na nas Chrystus. Choć przyznać trzeba z całą powagą, że i one mogą zatrząsnąć psychiką niejednego człowieka…
Dziś mówi do nas Pan Jezus: Czuwajcie! Módlcie się! Powie ktoś: ale jak to? W obliczu tych wszystkich „omenów”, dramatów, opisów wywołujących lęk aż po rozluźnienie lędźwi – mam czuwać i modlić się? Przecież to absurd! Trzeba się bać!; zabezpieczyć swój byt, bunkry i schrony kopać, bić się o miejsce na promie kosmicznym, by w innej galaktyce znaleźć nowy przyczółek dla swego żywota!
Fakt, tak też można podejść do tych wszystkich słów, jakie nam dziś w Ewangelii zwiastuje Chrystus. Tyle tylko, że to będzie oznaczać ni mniej ni więcej, tylko tyle: tak bardzo źle żyłem w swoim życiu, tak wiele zniszczenia zasiałem, że nic, tylko zagłada na mnie przyjdzie i wraz ze wstrząśniętymi mocami niebios na mnie przyjdzie kres!
Można więc spróbować zatrzymać się – mimo wszystko: mimo grzeszności, mino rozmaitych ludzkich ograniczeń – na słowach Apostoła Pawła z listu do mieszkańców greckich Tesalonik, ale także i do nas, tu zgromadzonych:
Pan niech pomnoży liczbę waszą i niech spotęguje waszą wzajemną miłość dla wszystkich, jaką i my mamy dla was; aby serca wasze utwierdzone zostały jako nienaganne w świętości wobec Boga, Ojca naszego, na przyjście Pana naszego Jezusa wraz ze wszystkimi Jego świętymi.
Pan niech pomnoży liczbę waszą! – a więc niech zgromadzi nas w jeden święty kościół, w którym są grzeszni ludzie, a którzy z pomocą łaski Bożej mogą odmienić smutek na radość!
Niech spotęguje waszą wzajemną miłość – czyli niech da nam pojąć, iż wszyscy bez wyjątku wezwani jesteśmy do jednej rzeczywistości: do bycia przyjętymi jako ukochane dzieci do domu swego niebieskiego Ojca.
Co to wszystko znaczy w praktyce, bez tych okrągłych, rumianych zdań i ozdobników? Ano to jedno: byś w tegorocznym adwencie, w roku wiary na nowo nawiązał prawdziwy kontakt z Bogiem, byś przyjął samego siebie takim jesteś – grzesznym, czasem wręcz nie do wytrzymania dla innych, ale ciągle żyjącym, mającym czas na powiedzenie Bogu i bliźniemu – nie tylko kocham, ale również: przepraszam.
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.