Jakiego Kościoła oczekuje Chrystus

Od tygodnia przeżywam pewien osobisty kryzys. Ci, którzy mnie znają osobiście, są blisko mnie, wiedzą, w czym rzecz. Czytelnikowi bloga mogę powiedzieć tylko tyle: od końca sierpnia podejmę pracę na innej placówce.

            Czytam sobie różne wątki na forum rebelya.pl i zauważam, że wiele wątków podejmowanych w forumowych dyskusjach jest poświęcone żołądkowaniu się, wylewaniu żalów, załamywania rąk nad tym, co się dzieje – tak w kraju jak i na świecie, a także w Kościele Katolickim. Trzeba przyznać, że źle się dzieje wszędzie, w myśl zasady, że tam gdzie jest człowiek, tam też jest i grzech. Tego się nie da przeskoczyć, do tego nas przygotował Chrystus, o czym nie raz na kartach Ewangelii On sam wspomina, jak również nie raz kwestią tą podejmują Święci Autorzy Nowego Testamentu.

Inaczej mówiąc, narzekania i frustracje, które mnie dopadają od wewnątrz, jakimś trafem wiodą mnie do innych, zewnętrznych. Można się wobec tego wszystkiego nieźle wściec. Jednak zauważam też pewien nurt, który zwraca mą uwagę na to, na co mam, czy ewentualnie mogę mieć wpływ. A cóż to niby takiego? Ano fakt, iż nie mogę wyzwolić się od pytania, które mnie prawie, że prześladuje: „Jakiego Kościoła i jakiej jakości jego wyznawców chce dziś Chrystus”?

            Patrząc na szereg rozmaitych sytuacji, z jakimi się spotykam, doświadczając też swojej własnej słabości i bezradności, widzę – jak na razie może nie dość wyraźnie, ale na tyle czytelnie – że warto przyjrzeć się bliżej tym, którzy uciekają w różne „zagłuszacze” sumienia: od powagi, poprzez obśmiewanie wszystkiego; alkohol i agresję, krytycyzm i krzywdzenie siebie oraz innych, nie wyłączając różnych „mniejszości” w tym  także tych seksualnych. Pewnie się teraz w tak zwanych ortodoksyjnych katolikach krew wzburza, i na język ciśnie się szereg „błogosławieństw” pod adresem piszącego te słowa. Więc zapobiegliwie napiszę, iż ze wzajemnością życzę im tego samego, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

A co do powyższego pomysłu, tak mnie wczoraj natchnął mój współbrat w kapłaństwie, o. Radek OFM. Wspomniał mi wczoraj o Założycielu jego Zgromadzenia, Biedaczynie z Asyżu. Otóż był taki czas, kiedy Św. Franciszek szedł przed siebie i głosił Dobrą Nowinę wszelkiemu stworzeniu – czynił to dosłownie. Głosił bowiem nie tylko ludziom, ale też ptakom, rybom, psom, kotom i wszystkiej innej żywiźnie, na jaką się natknął po drodze. Tym swoim napotkanym „słuchaczom” mówił w zasadzie jedno: by każde z nich robiło to, co zgodne jest z zamysłem stwórczym.

Ciężkie to wszystko do realizacji w XXI wieku, trzeba przyznać. Jednak nie da się od tego uciec: dawać świadectwo życia o Bogu, któremu służę. Nie mądrując się, nie żaląc się tu i ówdzie, lecz żyjąc dla Boga i dla niego umierając – tak sensu stricte, jak i symbolicznie. Jeszcze tego nie widzę, ani nie czuję – ale nie uciekam też od tego wszystkiego. Daj Bóg, uda się, że zostanę schwytany przez Miłość, co daj Boże, Amen!


Discover more from Verum Elevans Hominem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Ten wpis został opublikowany w kategorii behawioryzm, Dzieje, Rebelya, Variae i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Zostaw komentarz