Wierzący i praktykujący konkubenci. Czy się gorszyć?

Na cytowanym już nie raz Forum Rebelya jedna z forumowiczek (znana mi i ceniona przeze mnie osoba) rzuciła taki oto problem:

Siedząc od dłuższego czasu w temacie konkubinat – małżeństwo odkryłam całkiem liczną kategorię ludzi, których nie ogarniam umysłowo: konkubenci-praktykujący katolicy.

Tzn. ludzie, którzy
a) mieszkają ze sobą i współżyją
b) stosują anty lub npr ale w celach by „nie wpaść”
c) chodzą co niedziela za rączkę do kościoła na Mszę
d) regularnie uczęszczają do spowiedzi

O co chodzi?

Autorka powyższych słów, jestem przekonany, że ma świadomość faktu, iż istnieje coś takiego jak elementarne braki w formacji katolickiej. Znam bowiem wiele konkubinatów, w których osoby je tworzące wiedzą, że sakramenty święte są im zatrzymane i w konsekwencji unikają najczęściej z tego powodu świątynie.

Jest też grupa desperatów, która zdaje sobie sprawę z konieczności zaspokojenia, zapełnienia sfery sacrum w życiu i wie też, że nie tylko trwają w grzechu cudzołóstwa, ale też bluźnią, świętokradzko przystępując do sakramentów świętych. Ci desperaci raczej żyją w dużych „aglomeracjach parafialnych” albo uprawiają „churching” [czyt. czerczing, czyli „kościołowanie” czyli brak stałej więzi z określoną parafią] mając dzięki temu zagwarantowaną anonimowość a tym samym wykluczone jest, że duchowny by im odmówił Komunii Świętej (w spowiedzi zaś nie wspominają lub bardzo oględnie mówią o swoim stanie cywilnym – czyniąc już przez sam ten fakt nieważną).

I tu właściwie bym mógł zakończyć odniesienie się do problemu, jaki postawiła znana mi forumowiczka. Dodałbym tylko, że dla mnie, jako kapłana jedna zasadnicza nauka z tego płynie: nie bać się wychodzić do ludzi, poznawać ich nie tylko na kolędzie ale na szereg możliwych sposobów; umieć wejść w historię ich życia na tyle, na ile to tylko możliwe i sięgając po informacje z pierwszej ręki, czyli od samych parafian, tutaj konkretnie kohabitantów, konkubentariuszy.

Ale pójdę krok dalej i odniosę się też tu, na blogu do komentarza innej z forumowiczek, która z racji dziecinnego nicka forumowego, również z pozycji małej dziewczynki, nastolatki, wysuwa zarzut przeciwko mnie:

Pluszak Antarktyczny

21.03.2012 22:43

Zresztą – czego ja wymagam, Nawet ksiądz katolicki nie potrafi jasno wytłumaczyć wam, że to jest złe.

A co tu wyjaśniać? Katolik, a nie bawiący się w katolicyzm, wie, że to jest złe. Natomiast jeśli ktoś lubi konkubinat, spełnia się w nim (przynajmniej tak mu się wydaje) to co? Mam szaty rwać? Spalić się na rynku miejskim? Toż to jego indywidualny wybór, czyż nie? To on zaciąga na siebie konsekwencje wynikające z grzechu. Ja natomiast, upominając, że nie tak żyć winien katolik, tłumacząc cierpliwie, że konkubinat zabija relacje, miłość, że sprowadza osobę do rangi funkcji, wskazując na zacne przykłady małżeństw, które niekiedy żyły trudną miłością siebie obdarzając, zwyciężyły w walce z pokusą rozwodów, zdrad, nienawiści wzajemnej, etc. – spełniam to, co do mnie należy i ku czemu zostałem ustanowiony.

Problem, który Pani Białecka wywołała w tej dyskusji na jej początku jest palący, przyprawiający o smutek jak i o złość.

– smutek, bo żal mi tych konkubentów, którzy nawet nie wiedząc o tym, ranią siebie, sprowadzają masę trudności dla dzieci oraz dla otoczenia w którym żyją. Smutno mi, kiedy nie mogę udzielić absolucji, czyli udrożnić w człowieku kanału dla łaski Bożej.

– złość, albowiem w wielu wypadkach konkubenci wytrącają mi argumenty z ręki w okoliczności katechezy. Jednym z obszarów tego o czym pisze jest szkoła i wychowawcy, którzy żyjąc w wolnym związku oddziałują na wychowanków „złą chemią” relacji, zarażając ich nią. Ludzie bez zasad nie mogą zasad uczyć tak samo jak kura nie może dać mleka…

Podsumowując – dla mnie ostatecznie stan rzeczy, który wzmiankuje Pani Bogna nie jest jakimś tam problemem rzędu Himalajów. To, co martwi znacznie bardzie, to fakt, iż wielu ludzi, którzy mają niby klarowną sytuację życiową, w dyspozycji do sakramentów świętych, są powierzchowni, by nie rzec – płytcy.

Z wielką radością siadam do konfesjonału w Wielki Piątek, czy Sobotę między poświęceniami pokarmów, by pojednywać z Bogiem „ciężkie kalibry”, które istotnie współpracują z łaską Bożą w stopniu co najmniej dobrym. Nawet, jeśli za rok znów się pojawią jako „ciężkie kalibry” o tej samej porze.

Z nieskrywanym też żalem kieruję zarzut złej roboty Wam, którzy uważacie że tacy jesteście wycyzelowani, że tak ostro widzicie grzechy innych, a własna wasza pycha wciska was w nienawiść, jak ciernie wbijane uderzeniami trzciną po głowie Pana Jezusa z Wielki Piątek.

Jojczyć potrafi byle głupi. Wziąć za rękę, przytulić czy zapłakać wespół z grzesznikiem to już kosmos. Nierzadko też dla mnie, niestety…


Discover more from Verum Elevans Hominem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Ten wpis został opublikowany w kategorii behawioryzm, Dzieje, Non possumus - dialog z Lefebrystami, Rebelya, Variae i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

16 odpowiedzi na Wierzący i praktykujący konkubenci. Czy się gorszyć?

  1. Niestety wiele osób traktuje religię, jak usługę. Chodzą do kościoła tak… na wszelki wypadek.

    • Ks. Marek pisze:

      Dobrze powiedziane:

      Caddicus Caddi„Chodzą do kościoła tak… na wszelki wypadek.”

      To tym bardziej widoczny dowód na istnienie Boga i na Jego niezbywalność w życiu człowieka. Ot, taka swoista wędrówka Narodu Wybranego do Ziemi Obiecanej…

      • Może są, jak Blaise Pascal, ale jeśli Bóg istnieje to marni to wierni, którzy kunktatorsko podchodzą do swej wiary. Poza tym media sprzyjają teraz nagonce na Kościół i księży, a takim letnim katolikom jest to na rękę. Przekaz medialny usprawiedliwia ich postawę.

  2. Jasienczyk pisze:

    A co z ludźmi, którym związek sakramentalny rozpadł się był dawno temu ( niekoniecznie z ich winy – sam znam taki przypadek, kiedy mamusia zostawiła 8 miesięczne dziecko i slubnego małzonka, zwiała za Wielką Wodę i odezwała się pierwszy raz po 12 latach), ułożyli sobie życie w związku niesakramentalnym, wychowują ( o dziwo – po katolicku) dzieci, do sakramentów nie przystępują, bo – nie mogą, żyją we wspólnocie parafialnej i co niedziela są na Mszy Św.?

    • Ks. Marek pisze:

      Jak to co? Bogu niech będą dzięki, że znaleźli swoje miejsce w Kościele. Wierzę, że ich tęsknota za Ciałem Chrystusa i Jego Miłosierdziem zostaną nagrodzone w odpowiednim czasie.
      Jest też druga możliwość – rewizja decyzji, które poprowadziły do nieszczęśliwego biegu spraw, zakończonego rozpadem małżeństwa.

      • Marku, jak sobie wyobrażasz naprawę starej sprawy? Czy niesakramentalni małżonkowie mieliby rozstać się i narazić na cierpienie swoje dzieci? jakie dobro mogłoby z tego wyniknąć? Przyznam, że nie widzę takiej możliwości.

        • Ks. Marek pisze:

          Niesakramentalni małżonkowie nie zawsze są skazani na niesakramentalne związki. Chodzi o rewizję ich sakramentalnej więzi, która się rozpadła. Nie zawsze jest ona, jak się okazuje, ważnie zawarta.

          • M. pisze:

            Podejrzewam, że to są sporadyczne, baaardzo sporadyczne przypadki, kiedy okazuje się (z resztą pewnie po wielu latach roztrząsania spraw „starego” małżeństwa), że można uznać je za nieważne z jakiegoś tam powodu, np. niedojrzałości jednego z małżonków do zawarcia małżeństwa.

          • Ks. Marek pisze:

            Nie mam wiedzy, jak to wygląda statystycznie dokładnie. Jakiś czas temu coś mi się o uszy obiło, że na 10 spraw góra 2 kończy się stwierdzeniem nieważności.

            I w sumie to nic gorszącego. Pan Bóg bubli nie tworzy, natomiast szanuje wolność człowieka i miłosiernie daje mu szansę na powtórne wejście na kurs ku zbawieniu.

  3. Anna pisze:

    Skoro PluszakAnatarktyczny „wie lepiej”, dysponuje zasobem wiedzy teologicnej, jest bez zarzutu i „correct”, /jak jej się wydaje/, to niech sama pokusi się o logiczne wyytłumaczenie.

    • Ks. Marek pisze:

      Nie pokusi się, jak znam życie. Zwłaszcza, że jesteśmy na wojennej ścieżce.

      BTW: gdybyśmy poznali 100% prawdy o sobie to byśmy w jednym momencie śmiercią pomarli.

  4. Krusejder pisze:

    Bardzo mądry wpis Xięże Marku – ale dialogiem z lefebrystami bym tego nie nazwał. Żaden z cytatów nie pochodzi od lefebrystki 🙂 Pozdrawiam

  5. Wiolka 27 l. pisze:

    ja zyje w takim zwiazku juz 6 lat.Mamy 4 letnią córke.Tęsknie do komuni św i jest mi zle z tym, że tak żyje:/ On ślubu nie chce (bo przeciez nie mamy na wesele).A ja bym chciala chocby skromnego slubu, przyrzec przed Bogiem i móc w pełni uczestniczyc we mszy.Co powinnam zrobic?Odejsc z dzieckiem i narazac córke na cierpienie?Czy moze wystarczy nie współżyc?Prosze o odpowiedz.pozdrawiam

Zostaw komentarz