Dziś od samego rana media bombardują mnie informacjami n/t konieczności niemalże pobicia kolejnego rekordu ludzkiej głupoty. Bo przecież Polak, jak ta głupia gęś, nie potrafi niczego innego, jak tylko to: bić głupie rekordy. Jest jednak w tym dzisiejszym wygłupie pewna szczególność. I jej właśnie chcę poświęcić słów kilka.
Chodzi o akcję, której patronuje Amnesty International, a która to akcja polega na pisaniu listów w sprawie tzw. „więźniów sumienia” – osób, które w różnych zakątkach świata przebywają w więzieniach, bądź też niebawem mają do nich trafić, a wszystko wskutek niesprawiedliwości rządów, którym podlegają. Mówi się też, że owi więźniowie sumienia to osoby, które generalnie w życiu zajmują się – każdy w swoim kraju – walką z łamaniem praw człowieka.
Na pierwszy rzut oka – po prostu super! Chwała bohaterom, którzy niczym Jan Chrzciciel, odważnie, z determinacją napominają „wielkich tego świata”, że społeczeństwa, którymi jest im dane rządzić, to nie przedmioty, bezduszne obiekty, których nie wolno odzierać z czci i godności. Kuba, Chiny, Korea, Syria, Jemen, Rosja, Ukraina, Białoruś – to tylko tak z marszu wyliczając, kraje, gdzie człowieka/ludzi traktuje się jak – nie przymierzając – wroga systemu, robaka, który naraża żywy organizm państwa na choroby tak podłe, że aż śmiertelne. Pośród nich jest przewlekła demokracja, nieżyt sprawiedliwości, nowotwór wykorzenienia korupcji, zwyrodnieniowe likwidowanie kominów płacowych, zapalne protestowanie przeciw niewolniczym obozom pracy, i wiele innych tego typu lub podobnych objawów patologii zdrowia systemu – najczęściej komunistycznego lub krypto komunistycznego.
Wydaje się, że w związku z powyższym, nagłaśnianie akcji, organizowanie jej w centrach handlowych, halach widowiskowych i innych miejscach użyteczności publicznej to strzał w dziesiątkę. Przecież – powie ktoś – te ponad 140 tysięcy listów musi coś wskórać! Nie da się nad tymi tysiącami kopert i setkami worków przejść obojętnie. Źli przywódcy krajów łamiących prawa człowieka muszą spłonąć rumieńcem wstydu i ukorzyć się przed głosem wołających na pustyni.
Czyżby jednak? Czy aby naprawdę to załatwia wszystko? Czy faktycznie, pisanie w sprawie kogoś i czegoś, co znamy w zasadzie tylko na tyle, na ile nam ktoś o tym opowie, przedłoży na swój sposób, jest dobrze spełnionym obowiązkiem, dającym nie tylko poczucie spełnienia, ale też czym, co zostawi trwały rys szlachetności serca i sumienia autora takiego listu? Sądząc po obserwacji ludzkich postaw w mojej Ojczyźnie – nie sądzę.
Bo jak uznać za wartościowe działanie człowieka „ad extra”, kiedy w zakresie „ad intra” wszystko niemal jest do kitu? Jak mam się czuć pośród moich współobywateli, chcących być docenionymi w podawanych statystykach, kiedy ci sami moi współobywatele na co dzień łamią z premedytacją, totalnie bezrefleksyjnie to, co niby deklarując pisaniem, bronią? Gdyby się uprzeć, to z dużym prawdopodobieństwem można by było punkt po punkcie, każdy z 30 artykułów Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka przedstawić jako nagminnie łamany nie gdzieś tam, w świecie szerokim, w stepie dalekim, ale tu, u nas, w Polsce, pod nosem.
Kilka przykładów, by nie zarzucił mi nikt, że stawiam tezy na kredyt.
Artykuł 1
Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i swych praw. Są oni obdarzeni rozumem i sumieniem i powinni postępować wobec innych w duchu braterstwa.
Na początku już rodzą się jak myszki, problemy: jak skorelować z sobą domenę godności z domeną prawa? Co to jest i z czego wynika godność człowieka, wg jakiej antropologii? Co lub kto jest źródłem prawa? Czy godność człowieka ma jakieś części wspólne ze źródłem prawa? Jeśli to tak, to jakie? Jeśli nie, to w jaki sposób uzasadnić konieczność jakiegokolwiek prawa? A co z wolnością? Czy to coś statycznego, czy dynamicznego? Czy bardziej chodzi o wolność „do” czy może wolność „od”; w obu przypadkach: do/od kogo; do/od czego?
Rad bym był, gdyby ktoś mnie oświecił w tych moich rozterkach i mnie z nich wyprowadził…
Ale, wracam do meritum. Jak to wygląda w praktyce respektowanie tego 1 artykułu.
Rozumiem, że kiedy przychodzi na świat człowiek, to z reguły ma to miejsce w konkretnym kontekście moralnym (godność) i porządkowym (prawo). Dalej: ażeby już od małego ktoś szanował czyjeś prawa, to na początku MUSI BYĆ OBOWIĄZEK przyjęcia określonego kanonu prawnego. Konkretnie: rodzę się jako Polak, podlegam obowiązkowemu wpisaniu mnie do rejestru Polaków, podlegam obowiązkowi szczepień, bilansów, edukacji. Mam prawo do świadczeń socjalnych, lekarskich, oświatowych. Ogólnie: żeby mi zapewniono prawa, to wpierw muszę wskoczyć w garniturek obowiązków. Poza tym – żeby nie było ambarasu, musi być pewna constans – coś niezmiennego, czego nie da się ostatecznie wykreślić, wymazać, anulować. Owa constans przybiera konkretną formę, która urzeczywistnia się w ODPOWIEDZIALNOŚCI. Jak o niej mówić, kiedy dziś dla wielu wszystko jest zmienne, płynne – albo jeszcze lepiej: bywa określane i takoż traktowane: jako błąd, który trzeba wymazać, wykasować, albo zrestartować całość, by następnym razem ów błąd nie miał miejsca?
W praktyce wszystko to wygląda mniej więcej tak: dziś mi jest wygodnie z zestawem praw numer 1 co jednak nie oznacza, iż nadejdzie taki czas, kiedy zdecydowanie lepiej będzie mi wygodniej z zestawem praw nr 33.
Artykuł 3
Każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa swej osoby.
I tutaj myszki się plenią, oj plenią…
Co to jest życie? Proces, czy stan? W którym momencie rozwoju osobniczego się pojawia i co umożliwia jego zainicjowanie? Co to znaczy, że jest się osobą? Jaką antropologię przyjąć, by nie popaść w ambaras?
Kolejna szansa dla kogoś, kto by zechciał mnie pozbawić rozterek – w duchu braterstwa oczywiście…
Mój światopogląd nie pozostawia mi żadnego marginesu złudzeń. Od momentu poczęcia zachodzi cudowna rzeczywistość, która w swoim trwaniu może stawać się co raz to bardziej, dalej i głębiej cudowna, nie do opisania żadnym językiem. Utwierdza mnie w tym m.in. praktyka sądownicza, skazująca przynajmniej niekiedy (pewnie najczęściej, gdy można to instrumentalnie elegancko wykorzystać) za podwójne morderstwo, kogoś, kto z premedytacją zabrał życie kobiecie będącej w stanie błogosławionym[1]. Jednak nie ma tak fajnie. Ja i mój światopogląd, to wg iluś tam osób, możemy sobie do studni zawołać „e-cho!”. Ileż to akcji, pism, pieniędzy a i nawet i krwi idzie w świat, by ODPOWIEDZIALNOŚĆ zmarginalizować, czy wręcz poddać anihilacji, bo przecież nowoczesność, bo wolność i swoboda. Nikogo za wiele nie interesuje, że dzięki temu, że ktoś zrzucił ciężar odpowiedzialności na „architektów świata bezstresowego”, mój kręgosłup nie ma szans na fachową operację, czy rehabilitację np. za pomocą wynalezionego przez zabitego geniusza, niskonakładowego, powszechnie dostępnego dla przeciętnego Kowalskiego, bezinwazyjnego narzędzia do usuwania zwyrodnień kręgosłupa. Liczy się przecież dziś tylko „tu i teraz” w perspektywie materialnej; by móc się bawić, używać, wykorzystywać kolejne szanse – kosztem innych. Zero planowania przyczynowo-skutkowego na poziomie możliwych potrzeb niematerialnych. Jak ktoś kiedyś fajnie ujął, odwołując się do jednego z Psalmów: człowiek, który ruguje ze swego życia duchowość, z czasem ulega zbydlęceniu.
Praktyczne egzemplifikacje powyższego: odzieranie seksu z miłości to równia pochyła do popadnięcia w hiperdepresję demograficzną, a ta poskutkuje albo śmiercią głodową starych, albo niewolą starych i młodych, bez większych szans na to, że ci drudzy w ogóle kiedykolwiek doświadczą, co takiego ta wolność.
Innymi słowy – żywią y bronią upierając się przy artykule 3, bez odpowiedzialności, oczywiście, lecimy na złamanie karku ku rzeczywistości dokładnie odwrotnej, niż ta, której bronić chce zapis.
Podsumowując: kiedy zabieram się do pisania listu, kiedy list mój ma być szczerym spotkaniem na piśmie, spotkaniem z kimś, na kim mi zależy, to najpierwsza sprawa, jaka mi towarzyszy przy tym działaniu, to spojrzenie bądź to pamięcią, bądź wzrokiem na fotografię adresata. To dość, by wejść w jego świat, by tym samym zaprezentować mu, czym samym żyję, zaprosić go swoimi słowami to tego mojego świata. Kiedy wszystko u mnie jest w miarę w porządku, to serce me i dusza wespół z nim tańczą i śpiewają, kiedy piszę kolejne słowa. Jeśli jednak wiem, że kawał ze mnie drania, że nie jednemu za skórę zalazłem, zwalniając się z odpowiedzialności bycia człowiekiem, synem, bratem, przyjacielem, księdzem, katolikiem, nauczycielem, to przejmuje mnie na to wszystko dojmująca żałość. Tak mnie ona napominająco drąży, iż nie pozostaje mi nic innego, jak wpierw zrobić porządek z sobą i wokół siebie; zająć się tym, na co mam realny wpływ i co faktycznie mogę zmienić na lepsze.
A jeśli mi po tym wszystkim czasu wystarczy, to wtedy z pewnością nie oddam się namiętnemu biciu głupawych rekordów, lecz wykorzystam go w taki sposób, by być jak najbliżej człowieka, zwłaszcza tego poniewieranego, niszczonego, traktowanego jak rzecz, a nie na pisanie słów, które w moim słowniku pojawiają się podczas rozwiązywania krzyżówek, czy oglądania teleturniejów.
[1] W wersji dla ludzi niewierzących – kobiety ciężarnej; będącej w ciąży
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.