Kapłan n/t celibatu (cz. 1)*

Bardzo wiele dyskusji, od kilku ładnych lat, toczy się wokół rzeczywistości kapłańskiego celibatu. Co najbardziej mnie uderza, to fakt, że najwięcej do powiedzenia w tej materii nie mają ci, co w celibacie żyją – kapłani właśnie – lecz ci wszyscy, którzy są w akcie lub możności małżeństwa. Opozycjoniści celibatu argumentują na szereg sposobów. W głównej linii argumentacji  za zniesieniem celibatu znajdujemy między innymi przekonanie, że jeśli księża chcą się zwracać z nauczaniem Ewangelii do rodzin, to sami powinni mieć doświadczenie rodziny, zmagać się z wyzwaniami, które tworzeniu życia rodzinnego towarzyszą.

Pytam więc zwolenników tego punktu widzenia: czy ksiądz to za każdym razem tylko i wyłącznie wychowanek domów dziecka, przytułków i tym podobnych miejsc? Przecież to oczywiste, że każdy z nas zazwyczaj ma swój dom rodzinny, środowisko wychowania, konkretną rodzinę. Czasem są to pewnie domy, w których sielanki nie było. Jednak w przeważającej większości polskich domów świadomość religijna musi być na tyle zaangażowana, że faktycznie łaska ma możliwość budowania na naturze. Powołanie do kapłaństwa, tak samo jak każde inne nie przychodzi z znikąd. Każdy, kto zwrócił swe kroki na drogę ku kapłaństwu wie, że istotną rolę spełniły domy rodzinne, klimat w nich panujący, swego rodzaju formacja. Nawet jeśli były to jakieś doświadczenia negatywne, to z czasem nabrały one znaczenia istotnego w drodze ku ideałowi. Z całą mocą raz jeszcze chcę podkreślić: łaska Boża buduje na naturze. Nie ma przypadków w życiu człowieka. Każde zdarzenie jakie miało miejsce w przeszłości, albo które dzieje się teraz jest ściśle związane z przyszłością łącznie z tą, którą nazywamy wiecznością. Tyle tylko, że trzeba mądrości oraz Przewodnika, który wskaże, jak dalej iść. Przy okazji odniesienia się do komentowanego „zarzutu” warto odwołać się do banalnego zapytania: „czy aby leczyć kogoś z jakiejkolwiek choroby, wpierw samemu trzeba się z niej wyleczyć?”

Inne środowiska głoszą tezę, iż nie byłoby takiej lawiny amoralnych postaw kapłanów (regularne konkubinaty czyli „podwójne życie”, pedofilia, defraudacje pieniędzy, etc) gdyby kapłani mieli konkretne cele nakierowane na dobro, jakim jest rodzina.

Znów zapytam: czy ktoś zrobił rzetelne badania statystyczne pośród duchownych i zestawił je z wynikami rozmaitych patologii rodzinnych, które przyczyniają się do przeróżnych skutków: od braku zaufania w rodzinie, poprzez fobie, na rozwodach skończywszy. Nie mam wiedzy, ile jest na całym świecie rozwodów właśnie, rodzinnych patologii obfitujących w przemoc psychiczną czy fizyczną. Wiem natomiast, że 3 lata temu statystyki dotyczące liczby „czynnych” celibatariuszy i celibatariuszek wyglądały następująco:

4,946 – biskupów

408,024 – księży (272,431 księży diecezjalnych)

35,942- stałych diakonów

54,956 – zakonników

746,814 – zakonnic

Katolików zaś na świecie było: 1.146.656.000 – czyli ponad 17 % populacji świata. Łatwo policzyć, że ponad 10% tego stanu to ludzie żyjący w bezżeństwie. Być może jakaś część porzuci stan bezżeństwa, jednak nie jest to jakiś dramat na skalę światową. Mamy takie czasy i takie nastroje społeczne, czy deficyty, że trudno dziwić się, iż tego typu ruchy mają miejsce.

Znane jest powiedzenie, że jakie będę rodziny takie też będą powołania kapłańskie, czy zakonne. I myślę, że to jest istotny problem w dyskusji nad tematem celibatu. Nie może bowiem być kapłański etos rozpatrywany u podstawy inaczej, jak właśnie w oparciu o naturę rodziny. Ta zaś ma swój archetyp w Świętej Rodzinie i do tego ideału winna się odwoływać. Niestety, jest na masową skalę dokładnie odwrotnie. Szacunek, wzajemna troska, wymagania, ukierunkowanie ku Bogu, skromność, wzajemna cierpliwość – i wiele innych wartości, jakimi kierowali się w życiu Mieszkańcy Domku Nazaretańskiego – dziś postrzegane są niemal jako kuriozalne w polskich rodzinach.

A propos Św. Rodziny, mała dygresja. Przypatrzmy się nabożeństwo maryjnym, tak  w maju jak i w październiku. Warto popatrzeć, jak w wielu polskich świątyniach, czy przy kapliczkach wiejskich średnia wieku modlących się w Nabożeństwie Majowym waha się pomiędzy 55 a 75 lat. Krótko mówiąc – do Matki Bożej modlą się babcie i one też nierzadko wychowują swe wnuki. Chwała oczywiście im za to, bo jest szansa, że jakiś tam procent religijności w młodym pokoleniu będzie się dowoływał o sprawiedliwość przed Najwyższym. Czy jest to jednak normalne i faktycznie pożądane? Mnie się zdaje, że niekoniecznie. Pismo Święte w tym miejscu uświadamia nieubłaganie, jaki los spotyka tych, którzy od wartości uciekają: Jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą…

Nie chcę się jednak więcej rozwodzić nad tym tematem szczegółowo. Odwołam się natomiast do pewnych innych danych, które bądź co bądź, korespondują ciągle z rodziną właśnie, a przy tym nie pozostają bez wpływu na kwestię bezżenności duchownych.

Jak wspomniałem na wstępie – o celibacie mówi się dużo. To fakt. Jednak niewiele się wymienia jego pozytywów, cech, które będą budować ludzi w Kościele. Mam wrażenie, że jest w tym coś z Goebbelsowskiej propagandy: dużo rzucać we wroga błota, aż z czasem się do niego coś przyklei i wreszcie w całości pokryje. Dużo rozmawiam z ludźmi: w szkole, podczas wizyty duszpasterskiej, z narzeczonymi podczas przygotowania do małżeństwa, etc. I ciągle wyrasta przede mną obraz Polaka – odbiorcy informacji. Obraz ten przypomina gąbkę, która chłonie wszystko: nie tylko czystą wodę, ale również taką, która jest przesiąknięta stęchlizną. Efekt końcowy jest taki, że nikt jej nie chce wziąć w rękę…, nawet by wyrznąć, wypłukać i na nowo używać… Brak mi czasem argumentów, by przekonać rozmówcę, iż bycie studentem jednej książki w życiu nie popłaca. Bo skutek jest zawsze taki sam: albo się jest ćwierć-inteligentem, albo głupcem.

Celibat jest zły – donoszą tytuły prasowe, czy manipulacyjne pytania w mediach elektronicznych. Jednak ciszą okrywa się zjawisko „singli” – ludzi, którzy z tylko i wyłącznie wskutek fobii decydują się na życie starokawalerskie i staropanieńskie. Lęki te mają różne podłoże, ale zawsze też widać w nich wspólny mianownik: brak umiejętności brania odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za drugą osobę i życie  z nią. Spuentował to świetnie Martin Buber:

Miłość jest odpowiedzialnością Ja za Ty, na tej bazie można dopiero działać, uzdrawiać, wychowywać, wspierać, pomagać„.

* notka pierwotnie pojawiła się na blogu, jaki prowadziłem na portalu Fronda.pl


Discover more from Verum Elevans Hominem

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

Ten wpis został opublikowany w kategorii behawioryzm, Dzieje, Fronda, Rebelya i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Kapłan n/t celibatu (cz. 1)*

  1. caddicus pisze:

    Celibat jest szansą nakierowania swego JA na TY, ale nie jet tego gwarancją.
    Jest w formule katolickiego celibatu coś z przymusu, który przysłania wolny wybór i czyni go szczególnym instrumentarium bycia świadkiem Jezusa.
    W czym rzecz?
    W prawosławiu i kościołach obrządków wschodnich jest możliwe bycie kapłanem celibatariuszem lub kapłanem, który jest mężem i ojcem. Warunek jeden: ożenek przed święceniami kapłańskimi. W tych kościołach jedynie biskupi muszą być celibatariuszami. Jeśli więc zmieniać cokolwiek w katolickim celibacie to jedynie sposób jego wyboru, który nie zamykałby drogi do kapłaństwa żadnemu z mężczyzn. Bezżenność byłaby wyborem suwerennym, a nie condicio sine qua non otrzymania święceń kapłańskich.

  2. custos pisze:

    1. Odnośnie statystyk. Rzeczywiście 35,942 diakonów stałych należy do duchowieństwa Kościoła katolickiego. Niestety (albo „stety”) ponad 90% to mężczyźni żonaci. W tych 10% mieszczą się zakonnicy, którzy świadomie zatrzymali sie na stopnu diakona (np. tak jak św. Franciszek), są wdowcy, ktorzy z mocy prawa muszą zachowac celibat („diakon męzem jednej żony”) oraz nieliczni stali diakoni, którzy żyją w świecie w stanie bezżennym, który ślubują przed przyjęciem święceń. (min. od 25 roku życia).
    2. Trudno odmówić caddicusowi racji, nie da się ukryć, ze jest pewnego rodzaju przymus przed przyjęciem juz diakonatu. Słyszałem taką opinię, że takie przyrzeczenie w sumieniu nie obowiązuje, ponieważ było pod presją nieudzielenia święceń.
    3. W zasadzie w Kościele katolickim nie ma problemu czy księża mogą sie żenić, lecz czy żonatemu można udzielic święceń prezbiteratu (bo diakonatu juz mozna 35 lat, odpowiednie przygotowanie i zgoda żony). Rozwiązania praktyczne ( np: kiedy udzielic swięcen prezbiteratu, np po kilkuletniej praktyce diakonskiej , decyzja moze być negatywna i pozostanie na stopniu diakonatu.
    Albo jeszcze inne modele.
    4. Takie rozwiązanie ma swoje plusy, ale tez i minusy. Szczególnie jesli chodzi o sprawy konfliktowe (parafia, biskup kontra rodzina prezbitera). Biskup jest związany jest ograniczeniem mobilności prezbitera itp itd. Konieczne byłyby konsultacje z prawosławnymi. Można przypuszczać, żeby nie mnożyć problemów, pozostanie tak jak jest, chociaż wiemy jak to bywa z dotrzymaniem ślubowań celibatu. Pewnie tak jak ze ślubowaniem wierności w życiu małżenskim również.

Zostaw komentarz