Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że wszelkie podziały jakie charakteryzują ludzi w Polsce, opierają się właściwie na jednym, wspólnym dla wszystkich fundamencie. Jest nim samoświadomość bycia wyłączonym z pewnej całości. I teraz, kiedy nadarza się stosowana okazja, owi czujący się wyłączeni próbują stworzyć coś, co według nich będzie ich dziełem. Tyle tylko, że z zewnątrz wygląda to tak: na złość mamie, odmrożę sobie uszy.
W szczegółach wygląda to tak, że owi „wykluczeni” wszystko, co wokół nich, mierzą swoją miarą: efekt wykluczenia sprawia, że w kręgu zainteresowania jest nie to, by naprawić, co zostało zepsute – lecz żeby otrzymać coś „zamiast”, by mieć w zasięgu ręki erzac. Życie oparte na surogatach zdaje się być dziś normą społeczną. Widać to niemal na każdym kroku: w życiu społecznym, w polityce, w Kościele, w kulturze i na wielu innych płaszczyznach ludzkiego realizowania celów.
Ludzie uciekają od odpowiedzialności, od konsekwencji. Podam parę przykładów z życia parafianina w polskim kościele. I to nie tylko z mojego podwórka. Rozmawiam ze znajomymi kapłanami, wymieniamy się spostrzeżeniami i okazuje się, że generalnie wszędzie jest tak samo: bierze górę „samopoczucie wykluczonego”
- Wiele jest sytuacji, kiedy parafianie chcą, by posługi sakramentalne oraz życie liturgiczne umożliwiać im poza wspólnotą parafialną. Chrzty dzieci, czasem I Komunie święte, msze w rocznicę urodzin, czy ślubu, chcą otrzymywać poza grafikiem nabożeństw w kościele parafialnym. Na pytanie, czemu tak waśnie chcą, w odpowiedzi można usłyszeć argumenty: bo się chcemy rodzinnie spotkać i posiedzieć trochę razem, bo ktoś jest za granicą i może być tylko wtedy, a wtedy; kiedy zaś np. chrzest chcą w sobotę, to tłumaczą: bo zaraz niedziela i po niej do pracy i nie będzie czasu pobyć z sobą.
Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że są to li tylko względy praktyczne. Jednak w głębi tych sytuacji na pierwszy plan wysuwa się zupełnie inna motywacja. Życie dla samego siebie, dla własnej przyjemności czy komfortu poza wspólnotą parafialną. Czasem jest to skutek powikłanego życia (rozwody, konkubinaty), czasem obawa przed byciem szykanowanym (szef firmy, który stawia mocne wymagania albo kieruje się niesprawiedliwością).
Myślę, że nie jest to w zasadzie nic nowego. Tyle tylko, że wspomnianych sytuacji „wykluczenia” dziś mamy znacznie więcej. Życiowego poranienia, nie przemyślanych decyzji, złych wyborów, etc – dziś mamy na pęczki. Podobnie jak i społecznej indolencji, która szerokim klinem rozdziera konstytucję rodziny, koleżeństwa, państwa, Kościoła. Żyjemy, oczekując jak najwięcej za jak mniej. Jeśli przyjmujemy w konfrontacji z powyższym Ewangelię, w efekcie mamy sprzeczność. Słowo Boże bowiem, nauka Chrystusa jest jasno sprecyzowana: Kto chce iść za Mną, niech zaprze się samego siebie. Inaczej mówiąc – jeśli chcesz mieć szczęśliwe życie, zorientowane na świętość, to musisz się natrudzić, oberwać rękawy przy pracy.
Świetnie też, wg mnie, to o czym piszę, obrazują wybory prezydenckie, jakie od 2 dni za nami. Popatrzeć tylko wystarczy na programy obu kandydatów: jeden chce naprawiać, porządkować, odbudowywać, przywracać – Kaczyński oczywiście. Komorowski zaś jak Pan Bóg „Oto czyni wszystko nowe”, a więc daje owe „zamiast”.
Discover more from Verum Elevans Hominem
Subscribe to get the latest posts sent to your email.